Szczęśliwe lądowanie…

fot002
Samoloty myśliwskie Jak-9 z 34. plm OPL MW. Zbiory Krzysztof Kirschenstein

Podczas wykonywania pierwszych lotów szkolno-bojowych 34 pułku, który przebywał na letnim obozie w miejscowości Gdańsk-Wrzeszcz zarządzono dla pilotów 30 lipca 1952 roku wczesnym rankiem alarm bojowy. W tej sytuacji oczywiste było, że liczyła się już każda minuta. Załoga w składzie: oficer zwiadowczy 34 pułku por. mar. pil. Lesław Węgrzynowski i dowódca 2. Eskadry Lotniczej por. mar. pil. Marian Piątek otrzymała zadanie holowania rękawa, do którego mieli strzelać piloci z broni pokładowej nad Mierzeją Wiślaną. W ten sposób ćwiczono opanowanie prowadzenia ognia do celów powietrznych. Zadanie to obaj piloci mieli wykonać na dwumiejscowym samolocie szkolno-treningowym Jak-9W nr burtowy W-2, który należał do 3. Klucza Lotniczego 34 plm OPL MW.

15135
Szkolny Jak-9W. Zbiory Wacław Hołyś

Por. Węgrzynowski pilotował samolot z pierwszej kabiny, a por. Piątek w drugiej kabinie był operatorem wypuszczenia w powietrzu rękawa i zrzucania go na lotnisku po wykonaniu zadania. Do wykonania zadania w czasie zarządzonego „alarmu” liczyła się każda sekunda. Nie mając wiele czasu na dokładny przegląd samolotu, obaj piloci po otrzymaniu potwierdzenia od technika 1 klucza por. Jerzego Aksamitowskiego, że samolot jest przygotowany do lotu i w pełni zatankowany paliwem, wskoczyli do kabin i w oznaczonym czasie wystartowali. Kierownikiem lotów tego dnia był sam dowódca 34 plm OPL MW kmdr ppor. pil. Bogdan Pałuczak. Start odbył się podczas świtania z kursem na morze. Pogoda tego dnia nie zapowiadała się najlepiej. Zamglenia oraz chmury ograniczały widoczność i utrudniały pilotom odnalezienie celu, co w efekcie przedłużało czas holowania rękawa i wykonywania strzelania. W dodatku poza planem w tym dniu nieoczekiwanie wykonywał jeszcze strzelanie sam Dowódca Dywizji Lotnictwa MW płk pil. Michał Grib. To spowodowało, że dodatkowo wydłużył się zaplanowany czas przebywania samolotu por. Węgrzynowskiego w strefie strzelania. Będący już w powietrzu piloci stwierdzili, że wcześniej kiedy spiesząc się z procedurami przedstartowymi jeszcze na lotnisku nie nastawili sobie na zegarku czasu startu.

_igp6326
Por. mar. pil. Marian Piątek. Foto Janusz Uklejewski

Ta nie uwaga spowodowała, że nie mieli kontroli dokładnego sprawdzania czasu przebywania w powietrzu. Na domiar złego jeszcze paliwomierz okazał się niesprawny. Gdy tylko płk pil. Michał Grib wykonał strzelanie, piloci wyszli ze strefy i kontynuowali lot w kierunku lotniska Gdańsk-Wrzeszcz. Załoga poczciwego samolotu Jak-9W coraz bardziej obawiała się, aby z braku paliwa silnik nie przerwał pracy. By nie przedłużać emocjonującego już lotu, bez dodatkowego przelotu nad lotniskiem, rękaw zrzucili na granicy lotniska i ciasnym kręgiem w obrębie płyty podchodzili do lądowania z coraz to większymi obawami o stan paliwa. Niestety, tuż przed trzecim skrętem ich obawy potwierdziły się i silnik przestał pracować. Przed nimi były jedynie wzgórza pokryte lasem otaczające o tej porze malowniczy Gdańsk – Wrzeszcz oraz morze. Piloci, rozglądając się wkoło, nigdzie nie mogli dostrzec ani skrawka polany i miejsca, gdzie mogliby przymusowo wylądować. Jedyny ratunek, jaki im pozostał, to „dociągnąć” do lotniska, tymczasem do pasa lotniska było jeszcze daleko. Szybkość i wysokość samolotu gwałtownie malały. Piloci ostrożnie wykonali czwarty skręt i wypuścili podwozie bez wypuszczania klap.

15132
Por. mar. pil. Lesław Węgrzynowski. Zbiory Krzysztof Kirschenstein

Tego dnia pilotujący samolot Jak-9W por. mar. pil. Lesław Węgrzynowski przypomniał sobie słowa swojego rosyjskiego instruktora, że jedynym ratunkiem zlikwidowania przeszkody jest wypuszczenie klap. Z tą świadomością zbliżał się do gwałtownie rosnącego przed nim mostu i słupów trakcyjnych linii kolejowej. Zerkając na szybkościomierz, przeraził się małą prędkością, przy której samolot powinien być już w korkociągu. Przed samym mostem pilot wypuścili klapy. Ich samolot poderwał się gwałtownie i przeleciał tuż nad przęsłami mostu. Ten manewr ich uratował. Podejmując bezwolnie ryzyko kolizji, nie mając zresztą innego wyboru w tej mało komfortowej sytuacji, piloci trzymali napięte do granic nerwy na wodzy, zaś element rozsądku i zimna krew kolejny raz udowodniły, że są jedyną szansą wyjścia z opresji. Przeskoczyli most, tory oraz linię trakcji elektrycznej i na skraju lotniska samolot ich bezwładnie spadł na ziemię. Za zaniedbanie śledzenia czasu lotu por. mar. pil. Lesław Węgrzynowski otrzymał naganę, zaś za udany lot bez pracującego silnika i lądowanie – pochwałę. Spora to sprzeczność, jednak całkowicie adekwatna do sytuacji, jednakże najważniejsze jest to, że dwaj piloci uratowali i siebie, i maszynę. Komisja badająca wypadek stwierdziła, że najbardziej zawinił technik samolotu, który nieświadomie wprowadził pilotów w błąd, twierdząc, że samolot był w pełni zatankowany, co okazało się nieprawdą.

Tekst Krzysztof Kirschenstein
Zdjęcia z archiwum Wacława Hołysia i autora