Dzieki uprzejmości Pani Katarzyny Ochabskiej pozwoliłem sobie na łamach naszej strony zamieścić ciekawy materiał o śp. generale brygady pil. Stanisławie Skalskim pt. Stanisław Skalski, czyli nadszedł czas pogardy dla munduru.
Jeszcze nie tak dawno symbolem pozycji społecznej i szczególnego etosu był mundur. Oficer, kolejarz, listonosz cieszyli się wyjątkowym szacunkiem, służba narodowi i państwu kojarzona była z kodeksem opartym na honorze. Szczególną estymą cieszyło się lotnictwo wojskowe i marynarka wojenna. Po odzyskaniu niepodległości w trudnych warunkach budowano od podstaw ich struktury, przy olbrzymim zaangażowaniu grupy zapaleńców i patriotycznym poparciu społeczeństwa.
W okresie dwudziestolecia międzywojennego, po stu dwudziestu trzech latach niewoli, dokonano bardzo wiele, kładąc trwałe podwaliny pod nowoczesne państwo polskie. W tym czasie niezależnie od różnic politycznych, większość Polaków podzielała dumę ze swojego państwa. Przede wszystkim jednak z wielu wartościowych, wspaniałych ludzi. Osoby szanowane, podziwiane i słuchane – prawdziwe, niekwestionowane autorytety, były wzorem także dla młodego pokolenia.
Dziś, kiedy wysoką kulturę niemal zupełnie wyeliminowano ze środków masowego przekazu, osuwamy się jako społeczeństwo ku warstwom dennym. Poziom pogardy w publicznych wypowiedziach budzi autentyczne zażenowanie. Manipulowanie informacją przez kłamliwych publicystów ogłupia nowe pokolenia Polaków. Jest to już proceder niebezpieczny. Takie nadużycie może wynikać nie tylko z wiary, iż współczesny czytelnik wykazuje deficyt intelektualny i przyjmie każdy absurd, ale przede wszystkim, że można bezkarnie zniesławiać człowieka i pamięć o nim.
Jawnym tego przekładem są „Fighterzy” Marcina Szymaniaka, książka, której czasu nie warto poświęcać, bo autor przedstawiony jako publicysta wykazuje się wyjątkową historyczną arogancją. Publicysta „pisze co wie”, rzadko wiedząc co pisze. Wobec tak haniebnego procederu nie mogę przejść obojętnie, nie tylko jako historyk, ale nade wszystko Polka, której nie jest wszystko jedno! Można by ten „historyczny” jazgot zignorować, gdyby nie to, że każda głupota w randze objawienia, każde po wielokroć powtarzane kłamstwa tylko mącą i utrwalają fałszywy obraz spraw i ludzi.
Cały tekst to jawna karykatura najskuteczniejszego polskiego pilota II wojny światowej, będąca nie tylko oszczerstwem sączącym jad nienawiści, ale i kompromitacja piszącego silącego się na znawcę historii, polskiego lotnictwa i bywalca domu bohatera.
Ten specyficzny gatunek pseudoliteratury faktu rodzi nieprawdziwe informacje, budząc niezdrowe zainteresowanie gawiedzi i tzw. kręgów opiniotwórczych, a sięgając do najbardziej prymitywnych emocji ludzkich, tym samym trafia do najdurniejszej części naszego społeczeństwa.
Ten wyreżyserowany bełkot zaciemniania obrazu rzeczywistości, wyczuwalny w starej sprawdzonej metodzie podawania przeinaczeń, półprawd i przemilczania faktów, sprowadza czytelników do ciemnej masy, nic nie wiedzącej i nic nie rozumiejącej. Nabędą „dzieło” unurzane w niewiedzy i nienawiści, ale dla nich będące źródłem informacji. Na tym tle ohydny manipulator wyznacza sobie znaczącą rolę w relacjonowanych wydarzeniach.
Początek miał być chyba „sceną mrożącą krew w żyłach”. Opis bicia więźnia. Jeżeli chodziło o zbudowanie napięcia, które miało przykuć uwagę czytającego, to niestety zaczyna się fatalnie. Wszak wiadomo, że scena więzienna dotyczy Stanisława Skalskiego – bohatera wojennego. A kogóż widzimy – małego przestraszonego człowieczka, który powie wszystko, czego żądają oprawcy, byle tylko przestali go bić. Jakież to znajome ze współczesnej sieczki filmowej – byle dużo krwi i wulgaryzmów.
Dziwnym trafem nie ma nazwisk oprawców, doskonale zresztą wiadomych znawcom tematu. A i opis trąci kiepską wyobraźnią. „Powietrzny drapieżca” z tytułu jawi się stłamszonym „łysawym” człowieczkiem. Młody, niewiele ponad trzydziestkę „łysawy” mężczyzna nie utracił czupryny, jakoby sugerowano, na skutek przeżyć więziennych. Nie jest to też efekt noszenia czapki wojskowej, ale nieco wyższe czoło pojawiło się w czasie wojny, w sytuacji, kiedy palił się jego samolot, a którą fałszywie opisano dalej.
Osobom, które choć na krótko zetknęły się z bohaterem, nie mówiąc o tych, które go znały, od razu pojawia się wątpliwość, czy aby na pewno chodzi o Stanisława Skalskiego.
Dalej jest już tylko gorzej. Miast rosnącego zainteresowania widać coraz większą ignorancję piszącego i wiedzę wyssaną z palca.
Publicysta podaje fałszywe informacje o ojcu Skalskiego (reszty rodziny i tak nie zna), miejscowości, w której spędził lata młodzieńcze, wielkim uczuciu, latach nauki, zainteresowaniu lotnictwem. Na politechnice (w tekście Polibudzie) „miał długo nie wytrzymać”. Nie mógł wytrzymać ani długo, ani krótko, bo nie tylko tam nie studiował, ale nawet nie przystąpił do egzaminów.
Szkołę Podchorążych Lotnictwa przedstawiono jako „wojskową szkołę orląt”. Nie ma ani jednego słowa prawdy o dostaniu się do niej oraz pobycie w Dęblinie. Organizacja polskiego lotnictwa ogranicza się do dwóch terminów – „były jakieś eskadry liniowe i myśliwskie”. W ogóle polscy lotnicy to zgraja nieudaczników, szybko umykających za granicę.
Pierwszą walkę powietrzną stoczoną przez Skalskiego i jego niezwykłe zachowanie, nie mające równych sobie w historii II wojny światowej przedstawiono z gruntu fałszywie. Skalski nie tylko opatrzył rannych Niemców, ale też uratował im życie (groził im samosąd ze strony okolicznych Polaków), za co oni i ich rodziny byli mu wdzięczni do końca swoich dni. Kiedy został zaproszony do Niemiec, był tam honorowany jak bohater.
Na opisy walk powietrznych (nazywanych jakimiś misjami), podobnie jak na sceny więzienne, należy tylko spuścić zasłonę milczenia. Przedstawienie drogi do Francji i pobytu w Anglii jest równie żałosne jak cała treść. Wyjątkowo długie opowiadanie o zrzucie protezy dla Douglasa Badera to kolejny wymysł – Skalski nie brał w tym udziału.
Piramidalne bzdury dotyczą walk Skalskiego w Afryce. Publicysta nie zna nawet nazwy Polish Fighting Team (PFT) – Polski Zespół Walczący. Nie wie również, iż w wojennych publikacjach nie można było podawać nazwy „Cyrk Skalskiego” – tylko „Cyrk kapitana S.” Było to podyktowane tajemnicą wojskową i w obawie przed represjami hitlerowskimi w stosunku do rodziny w Polsce.
O naszych fantastycznych osiągnięciach bojowych ani słowa. Nie mogło ich być skoro „walczyliśmy z niedobitkami Luftwaffe”. Te niedobitki to Afrika Korps wspierany przez samoloty włoskie i niemieckie. Groźne m.in. Messerschmitty Me 109 pilotowali zaprawieni w bojach piloci walczący wcześniej nad Europą Południową i Rosją.
Znajomość tych oraz innych faktów najlepiej zobrazuje wytłumaczenie etymologii słowa „cyrk”:
„Mistrzowska drużyna pilotów barona Manfreda von Richthofena używała wówczas maszyn w pstrokatych kolorach, a przemieszczając się na zapleczu (?) frontu, ustawiała obozowisko namiotowe podobne do cyrkowego” (!!)”. Śmiać się czy płakać nad taką głupotą? „Cyrk” oznaczał zespół wybitnych pilotów myśliwskich, doskonale zgranych w lotach, będącymi rzadko spotykanymi strzelcami powietrznymi! Co do malowania – nadal brak wiedzy. Można się tylko zaczerwienić ze wstydu, nad wiedzą o malowaniu samolotów brytyjskich, oznakowaniu brytyjskim i polskim, barwach maskujących.
Natomiast wyjątkowym wyróżnieniem było malowanie inicjałów Skalskiego na jego osobistym samolocie.
Ignorant, ale przecież nie przypadkowo, pominął półtora roku, nie tylko życia, ale sukcesów lotniczych. Nie ma ani słowa o powierzeniu Skalskiemu dowództwa słynnego 601 dywizjonu brytyjskiego „County of London” i jego walkach. O objęciu drugiego Skrzydła i lataniu na Mustangach, choć umieszczono wyjątkowo eksploatowane zdjęcie w tym samolocie, o lotach nad Niemcy, udziale w operacji desantowej D-day, o zwalczaniu V-1, objęciu stanowiska szefa planowania operacyjnego 11 Grupy Myśliwskiej. O zaszczycie skierowania do Wyższej Szkoły Wojennej w Stanach Zjednoczonych też nie ma pojęcia –pisze: posłano na studium wojskowe.
Dalszy brak wiedzy – o motywach, o realiach powrotu Skalskiego do Polski. Za to „świetnie” wie z kim i gdzie „spędzał huczne, mocno zakrapiane imprezy”, „że wyłysiał i czas było się ustatkować”. Wyłysieć to można czytając te brednie. Kwestia aresztowania, przeżyć więziennych oraz rehabilitacji nie warta uwagi, jak i cała reszta. Po wyjściu z więzienia nie miał zamiaru wracać do lotnictwa! Do idiotyzmu, że w latach pięćdziesiątych, liczba zegarów i wskaźników w samolotach go oszałamiała i czuł się nieswojo nie widząc śmigła, nie warto się nawet odnosić. Nie był zgorzkniały, ani „nie przesuwał się po twarzy znak bólu duszy”. Prawdziwy ból i cierpienie wywołuje przebrnięcie przez ten paszkwil.
Miałam honor znać Stanisława Skalskiego, jednak, co ważniejsze on wiedział kim ja jestem. Wieloletni kontakt z żywym człowiekiem. Nie muszę preparować informacji, ani szukać niezdrowych sensacji. Losy Skalskiego nierozerwalnie związane były nie tylko z najnowszą historią, ale i sam ją tworzył. Szczególnie najlepsze karty biało-czerwonej szachownicy w czasie drugiej wojny światowej.
Większość Polaków nie wiąże już patriotyzmu z polem bitewnym. Na młodych, wychowanych na grach komputerowych, wojna nie robi już żadnego wrażenia. Wolność wywalczona była ofiarą krwi? Czy wiedzą, co w naszej tradycji i kulturze oznaczał i winien oznaczać mundur? Co to jest honor oficera? Obecnie, kiedy miernoty pchają się na pomniki, wypinają pierś do orderów, próbuje się dewaluować Virtuti Militari, trzeba być wyjątkowo przyzwoitym. Szczególnie publicyści, pretendujący do zajmowania się historią (nie tworzenia jej na własny użytek), mają obowiązek do rzetelnego, uczciwego przybliżania tym, którzy nie mają możliwości usłyszenia jej od uczestników przeszłych wydarzeń.
W tym roku minie trzynaście lat od odejścia Skalskiego do niebieskiego dispersalu, więc „dobrze poinformowani” z nie lada „znawstwem”, uważają, iż bezkarnie mogą poniżać i „demaskować” bohatera. Niczym nieskrępowany ślinotok sięgnął tam gdzie rozum nie sięga.
Ten tekst o Skalskim jako żywo przypomina obróbkę propagandową, stary, ubecki scenariusz. Papier przyjmie wszystko, wszak słowo nic nie kosztuje. A zmarli nie mają głosu. Jednak są jeszcze tacy ludzie jak ja, dla których nadal cenna jest wiedza, przyzwoitość, odpowiedzialność. I honor.
Toniemy w nadmiarze tępych gryzipiórków, których poziom wiedzy nie jest zawstydzający, ale wręcz zatrważający. Posługujący się niechlujnym językiem ignoranci uzurpują sobie prawo do uchodzenia za ekspertów (od wszystkiego). W zalewie niskich lotów publikacji, cierpiący na brak intelektu (piszący i czytający), szukający tanich sensacji nareszcie mogą się dowartościować. Piszący jeszcze zaistnieć w przestrzeni społecznej.
Chciałoby się rzec – jakie czasy takie obyczaje, i pisanie. Źle pojęta wolność słowa rodzi chorych z urojenia grafomanów. „Wiedzę o Skalskim” można zawsze sprzedać. Własną nijakość i kompleksy można przekuć w „wiarygodność”. Nie można dorównać uznanej legendzie, ale na jej grzbiecie można zrobić „karierę”. W tym wypadku wyjątkowo wątpliwą.
Gdy odchodzą uczestnicy wojennych wydarzeń jakże odkrywcze stają się wyciągane, nikomu dotąd nieznane, sensacje z naszej wojny obronnej i nie tylko. Przybywa wiadomości, ujawnianych na krótko przed śmiercią, by „nie poszły w zapomnienie”. I tak z każdym rokiem przybywa zasłużonych obrońców, niczym samych porządnych żołnierzy niemieckich, którzy tylko wykonywali rozkazy. O dekowaniu się w czasie wojny, strachu przed komunistycznym więzieniem nie opowiadają. Kiedy inni po wojnie zapełniali więzienia, bądź tracili życie, woleli prowadzić cichy, spokojny żywot.
Stanisław Skalski nie musiał sobie dorabiać sukcesów, jego osiągnięcia są doskonale znane. Jednak cenione są przede wszystkim za granicą. Uhonorowano go blisko czterdziestoma odznaczeniami. Anglicy Zaszczytnym Krzyżem Lotniczym (Distinguished Flying Cross) trzykrotnie. Tylko 9 pilotom nadano ten krzyż trzykrotnie – Skalskiemu i ośmiu Brytyjczykom. Jednak zawsze najwyżej cenił i nosił na pierwszym miejscu nasze Virtuti Militari. Złotym Krzyżem Virtuti Militari był odznaczony jako jeden z siedmiu lotników, którzy go otrzymali. Amerykanie, by został w ich wojsku oferowali obywatelstwo od ręki i wszelkie profity. Nawet Niemcy przyjmowali go jak bohatera. Dlaczego tylko źle odnoszą się doń Polacy?
W moich licznych rozmowach z uczestnikami wydarzeń wojennych, także wypowiedzi cudzoziemców, podkreślano jego wyjątkowe umiejętności lotnicze, dowódcze oraz jego wielką odpowiedzialność za innych pilotów, za ich życie; odwagę (nie tylko w czasie walk powietrznych), dowcip; był bardzo lubiany.
W polskim „piekiełku” nie ceni się cudzych sukcesów, zawiść i pomniejszanie zasług innych jest na porządku dziennym. Nawet dla Rosjan Wielka Wojna Ojczyźniana jest spoiwem ich państwowości i historycznej tożsamości. Na świecie, jeśli powstają modele polskich samolotów, to wyłącznie w malowaniu maszyn Skalskiego.
Dziś na grobami tych, dzięki którym jesteśmy w wolnym kraju trwa żałosny szum „prawdziwych patriotów”. Autentyczny akt patriotyzmu to manifestowanie dumy z naszej historii i ludzi, którzy ją tworzyli. To dbałość o chlubną przeszłość polskiego lotnictwa i niekwestionowanego bohatera.
Dzięki takiej, publikacji, o jakiej piszę, jesteśmy współcześnie postrzegani przez świat jako taplający się w ignorancji, bylejakości i małostkowości. Szkoda, że kiedyś uznany, krakowski „Znak” drukuje wszystko, bez względu na poziom i wiarygodność. Do tego jeszcze nic nie znaczący tytuł angielski. Po przeczytaniu tego rodzaju tekstu można mieć tylko tęgiego kaca, kaca moralnego. Albo trzeba się napić, by takie podłe wypociny przeczytać do końca.
Dwa kardynalne argumenty mające poniżyć wojennego bohatera, powtarzane głupio od lat, to pijaństwo i antysemityzm.
W moim kraju, gdzie większość narodu nie wylewa za kołnierz, od narodzin do śmierci wszelakie uroczystości są „oblewane”. Piją wszystkie grupy społeczne. Żurnaliści też piją. Nie wiem pod wpływem jakiego upojenia był publicysta, „świetnie znający” przecież także życie prywatne Skalskiego, że nie mogąc zdyskredytować go inaczej, robi z niego pijanego. Czyżby popełnił jakieś przestępstwo i to w stanie nadużycia alkoholowego? Niestety, tak jak o całym życiu, tak i nie ma pojęcia co do ulubionych trunków. A przy okazji, skąd taka poufałość – Stach? – sugeruje, że go znał, czy z nim pił?
Apogeum obrzydzania mają wywołać jakieś libacje (znane piszącemu chyba z autopsji). Powoływanie się w tym względzie na wychowanicę to kolejne nadużycie. Dziecko, które uwielbiało Skalskiego, i do dziś kobietę mówiącą o nim z największą czułością powoływać na rzekomego świadka to kolejna podłość.
Skalski doprowadził Jolę do dorosłości, a kiedy wyszła za mąż rozwiódł się z jej matką.
Skalski był jednym z mężów Maryli. Zarówno Jola i Maryla, na moją prośbę starały się nim opiekować. Moje kontakty m.in. z Jolą, Marylą, Hanią Radzymińską i rozmowy z nimi nie pozwalają milczeniem pominąć kobiet w życiu Skalskiego. Wielu kobietom imponował sławny lotnik. Życie prywatne każdego człowieka jest jednak jego sprawą osobistą. Afiszowanie się sprawami intymnymi, tak prostacko powszechne współcześnie, nie było udziałem Skalskiego. Był człowiekiem niezwykle wrażliwym, z wielką estymą odnoszącym się do niewiast. Jako kobieta mogę to tylko potwierdzić.
c.d.n