2 sekundy część 3

Przypadek sprawił, że on pierwszy poda pozycję niewidzialnego do tej pory okrętu. Skierował samolot ku linii brzegowej, aby nawigator mógł określić pozycję. Nabierając wysokości po kilku minutach zobaczyli już żółty morski brzeg. Kiedy pod skrzydłami mignęła ziemia, Maj znowu zawrócił na pełne morze. W tym momencie przypomniał sobie o Wierzbie. „Wierzba 654, Wierzba 654 ja 324 jak mnie słyszysz” – powiedział głośno i wyraźnie. Niestety wysiłek jego był daremny, Wierzba milczała jak zaklęta. Odczekał parę sekund w nadziei, że może jeszcze odezwie się i przełączył na 5 kanał SD. „Koral ja 324 z Wierzbą nie uzyskałem kontaktu” – wyrecytował Maj. „324 ja Koral, ile masz paliwa” – zapytała ziemia. Maj odruchowo spojrzał na paliwomierz i powiedział – „główny pełny”. „Zrozumiałem” – warknęło SD, próbuj jeszcze raz. Maj poczuł się zmęczony. W samolocie zapanowała cisza. Nawigator zajęty był nanoszeniem danych na mapę i nie zwracał większej uwagi na to co dzieje się w eterze. Porucznika ogarnęło znużenie, chciało mu się spać. Dlaczego ta cholerna Wierzba się nie odzywa – myślał w duchu i oparłszy głowę o osłonę kabiny patrzył na morze. Zdawało mu się, że wisi w powietrzu, niczym cumulus i wszystko to jest snem, który zaraz minie, a on obudzi się w swoim pokoju.

Stracił poczucie czasu. Nie pamiętał, w którym momencie ocknął się, w każdym bądź razie usłyszał w słuchawkach kilkakrotnie swój indeks. Machinalnie nacisnął przycisk radiostacji i powiedział: „Koral ja 324 słyszę cię dobrze. – 324 ja Koral natychmiast przerywaj zadanie, ile masz jeszcze paliwa” – gwałtownie zapytała ziemia. – „Koral ja 324 główny pełny” – powiedział i spojrzał na paliwomierz, rzeczywiście strzałka była maksymalnie wychylona w prawo. Nie zadał sobie trudu, aby zrozumieć, że 20 min temu paliwomierz również wskazywał pełny. – „324 ja Koral 2 min. pracy nad celem i wracaj do mnie” – mruknęło SD. – „Koral ja 324 – zrozumiałem”. Ocknął się trochę i naciskając przycisk intercomu powiedział do nawigatora: – „Grzesiu wracamy” – Dobra – usłyszał w odpowiedzi. Wykonał zakręt o kilkadziesiąt stopni i wkrótce busola wskazywała 180°. Lecieli w kierunku brzegu. Po trzech minutach Maj zobaczył po raz trzeci już w tym locie żółty piasek nadmorskiej plaży. Pomyślał, że dobrze byłoby obejrzeć sobie sam brzeg z wysokości lotu koszącego. O tej porze ludzie jeszcze łykają promienie słońca. Aby nawigator wiedział w czym rzecz, Maj rzekł krótko: – „Obejrzymy ludzi i do domu”. Zrobił mały dowrót i zszedł do lotu koszącego. Pod nimi z olbrzymią prędkością przesuwały się tak miłe sercu widoki. Dziewczyny w kąpielowych kostiumach były najciekawszymi obiektami. Kiedy Maj zobaczył przed sobą falochron, pociągnął drążek na siebie, w tym momencie stało się coś dziwnego z samolotem. Nastąpiło lekkie wyhamowanie prędkości i gwałtowny spadek obrotów. Maj w jednej chwili otrzeźwiał – silnik przerwał pracę – pomyślał i spojrzał na obrotomierz, strzałka dążyła w kierunku zera. Nie namyślając się dłużej wykonał głęboki skręt na wznoszenie. W tym momencie krzyknął do nawigatora: – Grzesiu przygotuj się do skoku, silnik zgasł. – Rozumiem – wykrztusił nawigator. Byli na wysokości 600 metrów, prędkość gwałtownie malała. Pod nimi miasto pełne wczasowiczów. Maj odczekał aż wlecą nad zieloną płaszczyznę łąki i krzyknął: – Grzesiu skacz. Po czym nacisnął przycisk radiostacji i zameldował: – „Koral ja 324 silnik zgasł, opuszczam samolot”. Nie dosłyszał nawet jak kierownik lotów zdziwiony komendą – powiedział – katapultuj się. Maj kątem oka zobaczył jak tylna osłona spadła i rozległ się głuchy huk. Nie czekał dłużej, podniósł nogi na podnóżki, przesunął dźwignię awaryjnego zrzutu kabiny i kiedy poczuł gwałtowny podmuch powietrza, docisnął ciało do fotela i nacisnął dźwignię katapulty. Na moment stracił przytomność. Kiedy odzyskał świadomość, leciał już z fotelem do ziemi. Błyskawiczny wyrzut rąk i pęd powietrza wyrwa! Maja z miski fotela. Opadał w dół w pozycji żabki. Kiedy po 2 sek. nie usłyszał znajomego trzasku czaszy, zaczął się niepokoić. Co u licha – pomyślał.

Ziemia rosła gwałtownie w oczach. Maj nie czekając dłużej wyszarpnął uchwyt spadochronu. Lekko odwróciwszy głowę widział jak pilocik wyciąga czaszę z pokrowca i wysuwa osłonę. Rozległ się trzask i Maj odczuł, że prędkość opadania jest bardzo mała. Bał się spojrzeć do góry bo nie miał pewności czy spadochron napełnił się prawidłowo. Wiedział, że to nie jest skok ćwiczebny z dwoma spadochronami a ratowniczy i jeśli coś jest nie tak, to nie będzie miał żadnych szans. Tok rozumowania trwał naturalnie ułamki sekund. Maj nie zdążył podnieść głowy do góry, kiedy poczuł bolesne uderzenie o ziemię. Przewrócił się na łąkę i czasza upadła na niego. Nic mu się nie stało. Jeszcze nie uwierzył, że żyje. Zaczął rozglądać się zdziwionym wzrokiem. Ile to trwało czasu od momentu podjęcia decyzji do chwili przyziemienia. Ale dlaczego, po co? Był w lekkim szoku. Z oddali dobiegł go ludzki głos: – „Panie, co panu, żyjesz pan?”. Spojrzał w kierunku głosu i zobaczył biegnącego człowieka. Pierwsze jego słowa były cokolwiek dziwne. – „Weź pan ponieś spadochron, jestem trochę zmęczony, a czy nie widział pan drugiego spadochronu – zapytał”. – „0, panie drugi też wylądował, nic mu nie jest, ja panie myślał co to ruski desant ląduje czy co. Tyle to panie różnych części leciało, ja już myślał co mnie, który trafi, ale chwała Bogu nic się nie stało” – mówił śpiewnie chłop. Maj dopiero teraz zaczął myśleć. Dlaczego zgasł silnik – czyżby… paliwo. No, tak teraz jest jasne – dlaczego główny wskazywał cały czas pełno – paliwomierz się zaciął — myślał instynktownie. Skok z braku paliwa zawsze świadczy niechlubnie o pilocie i kończy się…. Właśnie sam skok dobrze się skończył, ale przyjedzie komisja – dlaczego, jak – myślał. Georg – rozległ się głos. Maj podniósł głowę i zobaczył Grześka. Padli sobie w objęcia. To, że żyjesz jest najważniejsze – mówił Grzesiu – reszta jest nieważna. – Nie Grzesiu, nie masz racji, czy wiesz dlaczego silnik zgasł – zapytał Maj. – „Coś chyba nawaliło” – powiedział Grześ i spojrzał na Maja. – „Nie Grzesiu, nic nie nawaliło, po prostu zabrakło paliwa” – wyrzucił z siebie Maj. – „Zabrakło… paliwa, ale dlaczego” – nie wierząc zapytał Grześ. – „Byliśmy za długo w powietrzu” – stwierdził lakonicznie Maj. Teraz dopiero nawigator zrozumiał dlaczego Georg nie cieszy się z udanego skoku. – „Jeśli to nasza wina… – zaczął Grześ – Nie, to moja wina Grzesiu i ja będę się tłumaczył przed dowódcą, a kto wie czy nie przed prokuratorem”. Zbliżali się do wraku samolotu, który wbił się głęboko w ziemię i tylko ogon sterczał mu wysoko. Porucznik Maj usiadł na ziemi, wyciągnął papierosa i drżącymi rękoma zapalił zapałkę. Był załamany. Nie widział jak wokół gromadził się tłum ludzi. Było mu wszystko jedno.

Nagle usłyszał ostry głos porucznika Grzeszczyka – „Panie, gdzie pan leziesz, tam jest amunicja”. Podniósł głowę, jakiś mężczyzna podszedł do wraku i zaczął ciągnąć jedną z pokiereszowanych blach. Cywil nie zwrócił uwagi na słowa oficera. Maj wstał, otępiałym wzrokiem popatrzył dookoła i odpiął kaburę pistoletu, wyciągnął broń i powiedział: – „Proszę pana, niech pan się odsunie”. Cywil obejrzał się i zaniemówił z wrażenia, gdy zobaczył w ręku pilota pistolet skierowany prosto w niego. – „Zjeżdżaj pan stąd, nie chce za pana siedzieć” — głośno i wyraźnie powiedział oficer. Ujrzawszy rzucił blachy i szybko się oddalił. Maj trzymając w dłoniach pistolet, powiedział w stronę tłumu: – „Proszę się nie zbliżać do samolotu, bo będę zmuszony użyć broni”. Schował pistolet i sięgnął znowu po papierosa. Nagle tuż nad nimi rozległ się warkot silnika. Maj podniósł głowę i zobaczył Antka, który zamachał skrzydłami i pochylił się w skręcie. Porucznik obserwując jego lot dostrzegł boczny numer. Był to samolot ich jednostki. Maj wiedział, że za sterami maszyny siedzi jego przyjaciel i jednocześnie współlokator porucznik Miron. Ciekaw jestem jaką ma minę widząc w takim stanie samolot – myślał. Obok usiadł Grzeszczyk i tak obaj milcząc czekali na przyjazd dowódcy. Dla nich lot był skończony. Na drugi dzień jak zwykle w takich wypadkach było wiele dyskusji, ale porucznik Maj nie brał w nich udziału. Wiedział już od dowódcy, że na razie nie ma mowy o lataniu. Czeka go szpital potem badania. Tak więc lot jego jako pilota spoczywał w rękach komisji lekarskiej. Po powrocie z pracy powiedział do Mirka: – Słuchaj, to że miałem wypadek, to jedna sprawa, a to że żyje to druga. Zgodnie ze zwyczajem trzeba ten fakt oblać. Mirek bez słowa zaczął się ubierać. Nie teraz, muszę trochę odpocząć – powiedział Maj. Wieczorem pojechali do miasta. Było kilka minut po 20, kiedy weszli do lokalu. Orkiestra już grała, ale ani Maj ani Mirek nie mieli ochoty na zabawę. Kupili bilety i usiedli przy swoim stoliku w rogu. Podeszła kelnerka. – „Co podać” – zapytała. – „Pół litra i coś na zakąskę” – odpowiedział Maj. Kiedy na stole zjawiła się butelka wyborowej, Mirek nalał do kieliszków i powiedział: – „Za to, że żyjesz”. Maj bez słowa podniósł kieliszek. Po dwóch godzinach byli obaj kompletnie pijani, bowiem kelnerka jeszcze dwa razy podawała pilotom butelkę. Mirek wstał i chciał pójść do toalety. Nie zdążył zrobić kroku i zwalił się pod stół. Georg schylił się, żeby podnieść przyjaciela i również wylądował obok niego. Z sąsiedniego stolika podeszło dwóch mężczyzn i pomogło obu oficerom usadowić się na krzesłach. Maj zawołał kelnerkę i poprosił o rachunek. Zapłaciwszy powiedział do niej: – „Bardzo proszę zadzwonić po taryfę z numerem bocznym 1”. Kelnerka bez słowa odeszła do szatni. Po kilkunastu minutach do lokalu wszedł kierowca taksówki pan Józio. Zobaczywszy go Georg machnął ręką. Panie Józio to myśmy dzwonili, niech mi pan pomoże. Taksówkarz wziął obu pilotów i skierował się w stronę wyjścia. Maj w tym momencie stracił pamięć. Ocknął się rano, gdy posłyszał, że ktoś dobija się do drzwi. Wstał i poszedł otworzyć. Przed progiem stał znajomy mechanik. – „Obywatelu poruczniku, przyjechał prokurator i czeka w sztabie” – powiedział. – „Dobra już idę” – powiedział Maj. Wrócił do pokoju, wyciągnął butelkę z wódką, nalał sobie do kieliszka i wypił, było mu wszystko jedno…

ps. Tak wspominają to zdarzenie naoczni świadkowie, Pani Barbara (nauczycielka Szkoły Podstawowej im. Lotników Morskich w Siemirowicach) i jej mąż chor. rez. Stanisław Koncewicz, który pełnił w tym okresie służbę jako specjalista DDL w leśnym garnizonie. „W tym czasie byliśmy na urlopie w Łebie u rodziców Basi, było to piątkowe popołudnie po godzinie 18.00. Schodziliśmy z plaży do domu. Naszą uwagę zwróciła dziwna piskliwa metaliczna praca silnika odrzutowego. Odwróciliśmy się w prawo do lecącego z morza na skraj wschodni j. Łebsko samolotu. Samolot był już na niskiej wysokości, trochę ponad 100 metrów. Był to Lim, praca silnika słabsza, ale samolot wykonał lot „górkę” jeden strzał katapulty, za moment drugi strzał. Opadający samolot, fotele, wydłużające się sylwetki lotników i otwarcia spadochronów około 20 metrów nad łąkami. Na chwilę nas unieruchomiło to zdarzenie. Odruchowo zaczynamy biec w ich kierunku, napotykamy przeszkody, rowy melioracyjne łąk. Słyszymy dźwięki syren, jedzie pomoc, rezygnujemy i wracamy powoli do domu. W rozważaniach myślimy co było powodem, ale najważniejsze, że były spadochrony i przeżyli! Po kilu dniach rozmawiałem z pilotem. Po wysłuchaniu tej relacji i przeprowadzonej wstępnej analizie czasu na lot fotela i uruchomienie się automatu KAP-3, potrzebnej drogi, do ściągnięcia osłony i napełnienia się czaszy spadochronu, oraz wysokości opadania na nim, wskazuje w mojej ocenie, że była to wysokość poniżej dopuszczalnej,(180 metrów) ale właściwe czynności załogi i należyta sprawność wszystkich urządzeń, przyczyniła się do przeżycia tego wypadku”. Warto nadmienić, że por. naw. Grzegorz Wiszejko, wykonał w 15 eskadrze kilka skoków, a por. pil. Jerzy Kowalski kilkanaście, w tym na wolne otwarcie spadochronu. Załoga opuściła samolot UTMiG-15Art numer burtowy 7252, który rozbił się o godz. 18.24 w odległości 8 km na południowy zachód od m. Łeba, ulegając całkowitemu zniszczeniu.

Dziękuję Panu ppłk pil. rez. Jerzemu Kowalskiemu za nadesłany materiał.

Krzysztof Kirschenstein

Zdjęcia z archiwum MKSL