Jakiś czas temu zainicjowałem na łamach naszej strony temat pt. „Polski żołnierz-etos i duma”, przypominając ciekawe i nietuzinkowe postacie, które na trwałe wpisały się w panteonie ludzi lotnictwa morskiego (w mojej szczególnie), a które można brać sobie za wzorzec. Dlatego pisząc kolejny materiał przypomniało mi się takie powiedzenie z powieści pt. „Klejnoty” – człowiek jest jak kamień rzucony w wodę. Początkowo wielkie kręgi, potem malutkie, aż fala wody stanie się gładka – aż pamięć o człowieku zaginie – ale na dnie serca ten kamień tkwi. Ileż takich kamieni mają ludzie o których piszę…? Poprzez te wszystkie lata jakie dane mi jest obcować w tak zacnym gronie wspaniałych ludzi lotnictwa – staram się poprzez zbierane i dokumentowane materiały w miarę swoich – rzecz jasna możliwości, nie uronić niczego ze sławy ich nazwisk – zachowując w swej pamięci niesłabnącą dla „skrzydlatych marynarzy” – sympatie. Dlatego ze szczególną wdzięcznością wspominam i przywołuje na łamach naszej strony kolejnego pilota, który latał w duchu wielkich tradycji polskich skrzydeł.
Bez wątpienia, ta charyzmatyczna osoba, która była wychowankiem 34. plm OPK, wraz z śp. Cześkiem, wprowadzała mnie w arkana lotnictwa morskiego. Pokazując mi wtedy, (a dziś już nieistniejący) artyzm prawdziwego latania. Myślę, że w tym okresie byłem jednym z nielicznych, który najczęściej gościł na babiedolskim lotnisku, gdzie mogłem z dużym przejęciem i zaciekawieniem, zapoznawać się z tutejszym środowiskiem lotniczym. Dlatego dziś sięgam do swojej pamięci po nieodżałowanym Cześku Bielawskim, aby przybliżyć postać kmdr ppor. pil. Wiesława Krawczyka. Szczupły – średniego wzrostu mężczyzna o sympatycznej powierzchowności, dał się poznać jako osoba kulturalna, inteligentna o szerokich horyzontach myślowych i zainteresowaniach. Pełen pomysłów i inwencji. Przy rozmowie ze mną zawsze wykazywał duży takt i kulturalne obejście. Dało się wyczuć intuicyjnie, że posiada ogromne umiejętności, które w pełni wykorzystywał podczas swojej służby w lotnictwie, co niejednokrotnie podkreślali przy rozmowach ze mną czy – to sami piloci czy zaprzyjaźnieni ze mną technicy. Już na początku pierwszej rozmowy, zrobił na mnie duże wrażenie. Taktowny, inteligentny z elementami subtelnego humoru, do tego perfekcyjnie udzielał odpowiedzi – zawsze chętnie wyjaśniał mi zadane mu tematy.
Nim miałem okazje Go poznać osobiście, dużo o nim już słyszałem z osiedlowego podwórka, kiedy obserwowałem treningi słynnej „czwóreczki” przygotowującej się do pokazów Air Show w 95 roku. Na podwórkowym osiedlu, dużo się wtedy mówiło o pilotach, którzy trenowali do pokazów w 1995 roku z okazji 75-lecia Lotnictwa MW. Jak zauważyli już starożytni rzymianie Fama cresti de mundo, czyli wieści rosną po drodze – paliła mnie już wtedy ogromna chęć poznania tych pięciu wirtuozów podniebnej akrobacji ze słynnego 34. plm OPK i MW. Umiejętności, które w późniejszym czasie z nieskrywaną radością mogłem zweryfikować na samym lotnisku, obserwując Go w nie jednej akcji, kiedy demonstrował swój wysoki kunszt lotniczy. Ponadto Wiesiek z taką niespotykaną mi galanterią rozbudzał moją wyobraźnię, ciekawymi opowieściami ze swojej służby, napełniając mój umysł nową i ciekawą wiedzą. Dlatego w tym kolejnym osobistym – podkreślam – osobistym wspomnieniu, starałem się szczerze przedstawić Czytelnikowi moje refleksje, kiedy miałem możliwość obcowania, w tak zacnym gronie. Będąc bezpośrednim świadkiem i uczestnikiem tamtych wspaniałych dla mnie lat – chcę je przedstawić w moim obiektywnie bez żadnych upiększeń, tak po prostu, jak sfotografowały je moje oczy i jak z perspektywy minionych lat zarejestrowały się one w mojej pamięci, z nadzieją na wyrozumiałość recenzji mojego troszkę literackiego przekazu. Zachęcam więc po raz kolejny do zapoznania się z prezentowanym materiałem licząc, że spotka się on z życzliwą oceną i zainteresowaniem.
Nad Jego rodzinnym domem biegła droga lotnicza, która z pewnością w późniejszym czasie zrodziła w Jego marzeniach chęć poruszania się w trzecim wymiarze swobody. Tak dziś Wiesiek wspomina ten czas. „W Nowym Mieście latały samoloty Lim ze szkoły i często latały nad moim domem. Latali też „Ruscy”, którzy urządzali sobie „kosiaki” wzdłuż mojej ulicy Południowej i kilka razy w roku pojedynczo, parami lub trójkami, latali przez dzień lub dwa, co piętnaście minut. Gdy znudziło mi się siedzieć na dachu wybiegałem na ulicę. Latali tak nisko jak pozwalały drzewa. Załogę widać było gołym okiem i często do mnie machali ze swoich przeszklonych Jak-28 lub rzadziej Ił-28. Po takich obserwacjach nie mogłem spać i nawet nie marzyłem, że taki zwykły chłopak może myśleć, aby zostać pilotem wojskowym. Przełom nastąpił, gdy w siódmej klasie na gwiazdkę dostaliśmy z bratem książki o lotnictwie – „Lotnicy z pod znaku poznańskiego kruka”, które rozbudziły moją wyobraźnię i w krótkim czasie przeczytałem wszystkie książki z bibliotek szkolnych i miejskich. Z kumplem z ławki dzieliłem się zainteresowaniem i wiedzą. W ósmej klasie w styczniu Daniel usiadł w ławce i powiedział mi „nie przeszedłem badań”. Badań? Chciałem pójść do Liceum Lotniczego i zrobić ci niespodziankę. Ten drań o mało mnie nie uśmiercił nie mówiąc, że jest LL. Natychmiast napisałem i otrzymałem termin badań. Przebadano około 8200 kandydatów i przyjęto około 200. Przyjechałem na egzaminy z Tatą i okazało się, że nie zabrałem z domu wszystkich dokumentów. Powiedziano, że jak dostarczę je do jutra, to będą ze mną rozmawiać jeszcze raz. Wróciłem koleją do domu i w nocy wraz z siostrą Teresą nocnym pociągiem pojechaliśmy do Dęblina. Dopisało mi szczęście. Zanim to nastąpiło borykałem się z problemem niewiary we własne możliwości i złożyłem papiery w zwykłym mechaniku, a gdy przyszedł czas egzaminów, kilka dni wcześniej niż w LL, nie poszedłem. Wtedy postawiłem na jedną kartę. Lotnictwo tak mną zawładnęło po siódmej klasie, że odrzuciłem chęć zdawania do liceum plastycznego lub muzycznego”.
Wiesław Krawczyk urodził się 7.11.1959 roku w Końskich, woj. świętokrzyskie. Absolwent Liceum Lotniczego z 1978 roku. Szkolenie lotnicze rozpoczął w 1975 roku w sekcji spadochronowej, wykonując do 1979 roku – 220 skoków. Od 1976 roku latał na szybowcach Bocian i Mucha 100 w Radzyniu Podlaskim. W latach 1977-78 szkolił się na samolotach Zlin-42M w Łodzi na Lublinku. Trenując wielobój spadochronowy wziął udział w Ogólnopolskich Zawodach Spadochronowych w Krakowie w 1977 roku i w pokazach lotniczych zorganizowanych w 1978 roku z okazji 50-tej rocznicy powstania Dęblińskiej Szkoły Orląt. Wyższą Oficerską Szkołę Lotniczą w Dęblinie ukończył w 1982 roku z III klasą Pilota Wojskowego. Po ukończeniu szkolenia na samolotach TS-11 Iskra w Radomiu oraz SBLim-2 i Lim-2 w Białej Podlaskiej. Szkolenie na samolotach naddźwiękowych MiG-21UM i MiG-21bis rozpoczął w 1983 roku w 34. plm OPK. W 1991 roku 34. plm OPK został wcielony ponownie do MW. Z chwilą otrzymania nowych zadań wielokrotnie uczestniczył w Morskich Ćwiczeniach PfP (partnership for peace) „Baltops” biorąc udział w konferencjach do ćwiczeń (Londyn, Renne – Bornholm) i jako dowódca klucza uderzeniowego MW. W 1996 roku zdobył tytuł magistra na Politechnice Częstochowskiej i równocześnie ukończył III stopień (biegły) w Akademii Języków Obcych w Łodzi. W 1996 roku na zaproszenie dowództwa MW USA, przebywał z tygodniową wizytą na pokładzie Lotniskowca CVN-73 „George Washington” w czasie jego działań na Adriatyku w związku z konfliktem w Bośni.
W 1995 roku wziął udział w pokazach lotniczych „Air Show” latając w słynnej „czwóreczce” samolotów MiG-21bis na pozycji lewoskrzydłowego. W 1998 roku znowu wziął udział w pokazach lotniczych „Air Show” latając ze swoim kolegą z promocji Cześkiem Bielawskim w składzie pary dwóch samolotów. Wykonał tam słynną „lustrzankę” ma wysokości minimalnej dla pokazów – 70 metrów oraz loty grupowe z dwoma innymi samolotami (Harier i Ja-37 Viggen), które przybyły na pokazy w 1998 roku. W tym samym roku wykonał połączone loty taktyczno-szkoleniowe z samolotami Tornado GR-1 z Lotnictwa Morskiego Niemiec, działając z lotniska Babie Doły i Eggebek. Kilkukrotnie demonstrował dowódcom i pilotom z Niemiec i USA możliwości samolotu MiG-21UM i bis. Wykonał lot na samolocie Tornado nad Morzem Północnym i Bałtyckim. Odszedł do rezerwy na własną prośbę w listopadzie 1998 roku ze stanowiska Inspektora Bezpieczeństwa Lotów, wylatując 1600 godzin w powietrzu. Zdołał wyszkolić kilkunastu pilotów. Otrzymał statuetkę Ikara od Dowódcy WliOPK wręczoną po odbyciu pożegnalnego lotu w dniu 29.11.1998 roku (Dzień Promocji, Dzień Podchorążego) w dniu odejścia z lotnictwa. Osiągnął Mistrzowską Klasę Pilota Wojskowego, uprawnienia Instruktora, Oblatywacza i Instruktora Oblatywacza oraz Kierownika Lotów. Brał udział w Zawodach o tytuł Zespołowego Mistrza Walki Powietrznej oraz wielu Ćwiczeniach Taktyczno-Bojowych. W 1988 roku na poligonie Astrachań w ZSRR, zestrzelił stratosferyczny cel powietrzny typu Ła-17MM. Jest autorem godła 34. plm OPK malowanych na burtach samolotów oraz noszonych naszywek na mundurach kombinezonów lotniczych pilotów swojego pułku. W 1993 roku jako członek Stowarzyszenia Oficerów Rezerwy 34. plm i Sympatyków Lotnictwa zaprojektował odznakę stowarzyszenia. Od 2004 do 2008 pełnił funkcję wiceprezesa. Uczestniczy w integracji stowarzyszeń rezerwistów z innych krajów, goszcząc z wizytami w Szwecji, na Łotwie i Estonii. Dwukrotnie brał udział w Akademiach Językowych z ramienia Interallied Confederation of Reseve Officer w Rumunii i Turcji. Mieszka do dziś w okolicy lotniska Babie Doły. Tak po latach Wiesiek wspomina swoje przyjście do 34. plm OPK. „…Pacześniak gdy do nas mówił, było w nim coś z Hollywoodzkiego dowódcy z filmów wojennych. W późniejszym czasie jego zdecydowany krok, pewność siebie, rozsyłany w każdą stronę szeroki uśmiech, potwierdzał moje pierwsze wrażenie. Potrafił być też stanowczo nieprzyjemny, nie lubił sprzeciwu, ale też potrafił rozładować sytuację, nagle uśmiechając się i zmieniając temat. Myślę, że w ten sposób sondował ludzi i co może osiągnąć, jak daleko się posunąć w osiąganiu swoich zamierzeń. Wiedział co robi na tym stanowisku, i że będzie miał pilotów za sobą jeśli będą intensywnie latać. Tak też było. O tym, że Pacześniak dobrze latał wiedzieli wszyscy i potwierdzał to w szkoleniu. Gdy szło się z nim do samolotu nie można było liczyć na ulgę, jak coś nie szło, to przejmował stery i mówił przez SPU „daj, pokażę ci”, czuło się irytację. Ja jednak sądzę, że jako d-ca oczekiwał dobrego przygotowania i tego wymagał. We Wdzydzach chyba nasz kolega z promocji ppor. pil. Stasiu Felner z Pacześniakiem polecieli na oblot pogody i gdy podchodzili do lądowania od strony jeziora, „szparka” nagle wyrwała w górę, przerywając lądowanie. Staliśmy na płaszczyźnie i byliśmy mocno zdziwieni co się stało, i tak gwałtownego odejścia nikt nie widział. Trzeba było mieć duże umiejętności żeby „UM” nie zwalić na ziemię po czymś takim. Okazało się, że postawione było ATU (siatka do chwytania samolotów) na podejściu zamiast z drugiej strony. Gdy wrócili, było widać, że Pacześniak jest wściekły, ale się uśmiechał i mówił – „trzeba zawsze uważać i być gotowym na wszystko”. Cieszę się, że mogłem szkolić się pod takim dowódcą jakim był płk dypl. pil. Jerzy Pacześniak”.
Tak wspomina Wieśka jeden z inżynierów 34. plm OPK. „Kiedy przybyła do nas grupa młodych pilotów w 1982 roku, wszystkie oczy były skierowane na nich. Fama jaka temu towarzyszyła nie zostawiała złudzeń, że to są wybrańcy losu. Podczas przedstawiania setka oczu oglądała ich z góry do dołu i odwrotnie. Mieli stanowić nowy impuls w życiu lotniczym naszego pułku. Szybko łyknęli bakcyla lotniczego i loty na „21” nie stanowiły dla nich problemów. Wśród nich był taki mniejszy, szczupły chłopaczek o lekko falowanych włosach. Dał się poznać dość szybko, gdyż przestrzeganie regulaminów nie było jego silną stroną. Nosił dość długie włosy, a i nawyki ustawiały jego raczej na górnej półce. Nie pchał się do jakiegokolwiek dowodzenia i poświęcał się lataniu. Raczej dobrze latał gdyż nie pamiętam żadnego incydentu lotniczego z jego udziałem. Same loty to był cały ceremoniał – nie latał w białej czapeczce pod szlemem tylko stosował „vandamkę”. Najlepiej taką w krateczkę i aby końce wychodziły spod kasku. Natychmiast rzucał się w oczy. Do tego rękawiczki i mieliśmy specyficznego „aktora”. Technicy samolotów nawet to zaakceptowali, gdyż Wiesław należał do „grzecznych” chłopaków i słowa niecenzuralne rzadko były w jego ustach. Posiadał duży zasób wiedzy technicznej i dobrze się z nim dyskutowało przy omawianiu awarii w powietrzu. Miał zacięcie plastyczne i jego wizerunek na kasku lotniczym był najciekawszy.
Skądinąd wiem, że ma swój udział w opracowaniu herbu 34. plm OPK razem z panem Buczyłko z UL. Działał w służbie BL. Porównywany był przez nas do bohatera topowego filmu „Top Gun”. Był lubiany przez kolegów podczas całej swojej lotniczej służby. Fajny chłopak! Takim ukoronowaniem jego kariery był udział pokazach Air Show w 95 i 98 roku”.
Wiesiek w opinii personelu lotniczego zapamiętany został przede wszystkim jako ambitny i perfekcjonalny, w tym co robił… poza tym – dobry kumpel i jak pozostali – świetny pilot, który zawsze coś kombinował na boku np. „lot odwrócony w parze itp…”. Tak Wieśka wspominają dziś technicy. „Wiesiek był najtrudniejszym pilotem do rozszyfrowania. Już ta cała promocja 82 miała tak wmówione, że są najlepsi i tego się trzymali. W szkoleniu lotniczym nic darmo nie przychodzi. Trafili do dobrego pułku. Wtedy dowódcą 34 pułku był ppłk Jerzy Pacześniak, który wziął się za nich na zasadzie jak młody to kot. „Jesteś pilotem i masz latać”. Już w 1983 roku na przebazowaniu we Wdzydzach dostali ostrą szkołę latania. Wyodrębniła się mała grupka przodowników i Wiesiek do nich należał. Z lekkim dystansem odnosił się do techników. Ponadto Wiesiek miał artystyczny talent – ładnie malował obrazy. Nawet z „Lopkiem” Stachowskim trochę rywalizował”. Przy jednej z naszych rozmów Wiesio powiedział mi kiedyś. „Miałem to szczęście mieć wspaniałych, nietuzinkowych instruktorów od samego początku”. Odpowiedziałem mu wtedy – no tak – mając za instruktorów; Antoniewicza, Stachowskiego, Pazura, Sadowskiego, Pacześniaka, to był niezły asumpt do podwyższania swoich kwalifikacji. Praca z takimi ludźmi, musiała przynieść owoc – kiedy mogłem obserwować loty na których swoje zadania wykonywał Wiesiek. Zauważyłem od razu, że nie próbował trywializować nawet przy wykonywaniu np. startu, lotów koszących czy ciekawych przelotów w ugrupowaniu pary czy klucza. Widać było z jaką swadą podkreślał swój kunszt. Jednym z takich przelotów, który miałem okazję zobaczyć pierwszy raz w życiu, była „lustrzanka” na niskiej wysokości z kpt. mar. pil. Zbigniewem Smutkiem, i która wywołała niebywałą sensację i wiadome poruszenie wśród całego personelu, przebywającego tego dnia na lotnisku. Ja przy tej okazji mogłem być świadkiem tego niecodziennego widowiska. Później podczas treningów również nad lotniskiem i poza jego obszarem ten lustrzany przelot wzbudzał nie małe poruszenie wśród okolicznych mieszkańców, działkowiczów i przypadkowych ludzi, którzy oglądali takie niecodzienne przeloty z otwartymi z podziwu ustami. W kluczowych dla jednostki zadaniach – stawianych przez dowództwo, Wiesiek zawsze brał aktywny udział – robiąc, to z zamiłowaniem i dużą znajomością rzeczy. Później w ślady Wieśka próbował iść wspomniany – kpt. mar. pil. Zbigniew Smutek, ale coraz bardziej widoczny brak samolotów i ograniczeń stawianych przez „BL” sprawił, że Wiesiek do dziś został świetnym inspiratorem takich ciekawych lotów, które zapadły wszystkim w głębokiej pamięci. Ponadto Wiesiek posiadł też artystyczne zamiłowanie do lotnictwa, które w gąszczu obowiązków służbowych i rożnych innych zajęć – potrafił zarażać swoją twórczo-artystyczną myślą innych, a i nawet konkurować ze słynnym „Lopkiem” – ppłk pil. Leopoldem Stachowskim.
Niech ta kolejna osoba, przywołanego przez mnie „bałtyckiego orła” – kształtująca tak wspaniałe cechy lotnika, będą raz jeszcze wzorem godnym naśladowania, nie tylko na rzecz propagowania dziedzictwa, ale i tradycji wśród kolejnych pokoleń lotniczych – cytując na koniec słowa mojego ulubionego poety – Zbigniewa Herberta „Naród, który traci pamięć, traci sumienie”.
Z lotniczo-morskim pozdrowieniem
Krzysztof Kirschenstein