12 listopada przypada piętnasta rocznica odejścia na wieczną służbę gen. bryg. pil. Stanisława Skalskiego.

„12 listopada przypada piętnasta rocznica odejścia na wieczną służbę gen. bryg. pil. Stanisława Skalskiego. Naszego Bohatera prócz wdzięcznej pamięci, należnej czci i szacunku co jakiś czas dopadają teksty uwłaczające jego godności. By zaprotestować przeciwko takiemu procederowi publikuję tekst pani Katarzyny Ochabskiej”. Jako wielki orędownik propagowania i kultywowania bogatej historii naszego lotnictwa oraz bohaterów minionych stuleci, łączę się w mojej solidarności z Panią Katarzyną, aby wspólnymi siłami bronic niezbywalnej prawdy o wyjątkowym i nietuzinkowym bohaterze, który zapisał się w naszej zbiorowej świadomości jako człowiek wielkiego formatu. Człowiek o wyjątkowo złożonej drodze życiowej, mającego zawsze godną, budzącą podziw postawę i stałość charakteru. Był na tej swojej drodze żołnierzem w całym tego słowa znaczeniu, z cnotami, jakie przypisane są temu rzemiosłu, budząc podziw i uznanie na arenie międzynarodowej na co w pełni sobie zasłużył swoją niezachwianą postawą.

Herosi i łachudry*, czyli jak dokopać Bohaterowi

W zborowej pamięci zacierają się pewne wydarzenia i ich konteksty. Wiele postaci stało się mglistym wspomnieniem. Chcąc poznać prawdę o minionych czasach trafia się do różnych źródeł informacji. Jeśli przy wyborze poszukujący kieruje się przynajmniej zdrowym rozsądkiem, to poddawszy taki tekst głębszej analizie, wyciągnie właściwe wnioski. Jednak, o ironio, upływ czasu pokazuje, że rodzima ignorancja nie lubi się wysilać. Wystarczy sięgnąć do internetu, który oferuje wszelką „wiedzę” i już być „świetnie zorientowanym” w temacie. Błyskotliwa refleksja, by zweryfikować takie wiadomości, nie przyjmować ich bezmyślnie, z rzadka się pojawia.

Niewiedza nie usprawiedliwia zwolnienia z myślenia. Szczególnie, jeśli dotyczy to ludzi, którzy zaistnieli publicznie. Jednak sztuka wgłębiania się w jakiekolwiek zagadnienia, także w życiorysy, nie wszystkim jest dana. Wśród polskich grzechów głównych – pycha i miotomania – mają się najlepiej i od dawna mącą w głowach rodaków. Mity polskie w odróżnieniu od antycznych nie niosą żadnej prawdy, z gruntu szkodliwe urastają do rangi najświętszej i jedynej racji. Głoszący je przypadkowi ludzie, niekompetentni, mogą dzięki temu uchodzić za znawców. Maluczcy, marzący o swojej minucie sławy, nie zawahają się, by dla własnej korzyści manipulować faktami, lub wręcz tworzyć, mające uchodzić za prawdę, kłamstwa.

Stalinowskie powiedzenie: Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie, obecnie można sparafrazować: Dajcie mi człowieka, a znajdzie się fałszywy życiorys. Ciągle aktualne też jest hasło propagandy nazistowskiej: kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Choć młody polski raper Bisz uświadomił współczesnych: Powtarzane kłamstwo nigdy nie stanie się prawdą. To człowiek, który je powtarza staje się łajzą. Z takim traktowaniem spotyka się co jakiś czas gen. bryg. pil. Stanisław Skalski.

Piętnaście lat temu, 12 listopada 2004 roku do niebieskiego dispersalu przeniósł się Stanisław Skalski, największy bohater biało-czerwonej szachownicy. Urodzony pilot, świetny dowódca i taktyk, dla którego Polska była dobrem najwyższym. Człowiek – historia. Już za życia nasza duma narodowa, symbol, który nie dał się złamać przez najcięższy los.

Jednak im więcej lat upływa od jego odejścia, tym śmielej pojawiają się pseudoznawcy jego życia i dokonań, żerujący na jego sławie manipulatorzy, pozbawieni skrupułów, w dobie źle pojętej wolności słowa, uważający, że mogą to czynić bezkarnie. Wszak Bohater już nie żyje, więc bronić się nie może. Ludziom prawym nieobce są szlachetne zasady, którymi kierują się przez całe życie, bez względu na sytuację, wynoszone przede wszystkim z domu rodzinnego. Naruszających te kanony, niegodnie postępujących, ludzie honorowi usuwają ze swojego towarzystwa. Oczywiście, są tacy, którym nie przeszkadza śmierć cywilna i nawet w jej obliczu nie zmieniają swego postępowania.

Z roku na rok przybywa cwaniaków, chcących zaistnieć kosztem Skalskiego. Rośnie załgane towarzystwo, które oblepiając okręt chce udowodnić, że płynie. I toczy się taki swoisty dance macabre, festiwal kłamstw i oszczerstw hałaśliwych szkodników.

Nowa świecka tradycja – upamiętnianie wybuchu II wojny światowej

Obecnie, gdy toczy się walka informacyjna, już nie tylko przeciw zakłamywaniu historii, ale i poniżaniu w oczach opinii publicznej dobrego imienia polskich bohaterów II wojny światowej, nie można być obojętnym na działania krzywdzące także ich pamięć. Na taki jawnie niebezpieczny proceder pozwolił sobie Krzysztof Kubala pisząc wstęp do książki Stanisława Skalskiego „Czarne krzyże nad Polską”, w którym w prymitywny sposób podważa szacunek do największej lotniczej sławy biało-czerwonej szachownicy.

Wspaniałej książce „Czarne krzyże nad Polską” niepotrzebna jest reklama, jest świetnie znana entuzjastom Skalskiego i polskiego lotnictwa. Została wydana przez Bellonę, która radośnie obwieściła, iż w ten sposób wydawnictwo czci osiemdziesiątą rocznicę wybuchu II wojny światowej! W moim kraju naznaczonym bliznami wojennymi, cierpieniem, śmiercią i reperkusjami odczuwanymi przez rodaków po dziś, dla uczczenia nazistowskiej agresji, Bellona wydaje wspomnienia bohaterskiego lotnika. Nic, tylko pogratulować takiej celebracji.

Kim był i jest Stanisław Skalski inteligentnego czytelnika nie trzeba przekonywać. Dla mniej wyrobionych, jak widać, przygotowano okładkę, która wyświechtanym zdjęciem i zdaniem „Byłem tylko żołnierzem. Latałem i walczyłem, jak umiałem. Przeżyłem.” Ma zainteresować do kupna. Bellona żerując na naiwności czytelników podkreśla, jak to jest szczególnie predestynowana do tego wydania, a życiorys Skalskiego znajdą w „znakomitym wstępie autorstwa Krzysztofa Kubali”. Powołanie się na porozumienie z rodziną ma uwiarygodnić solidność wydania. Dodanie, iż w ten sposób wydawnictwo jest dumne przybliżając obecnym pokoleniom postać generała i książkę, może wskazywać tylko na świadome oszukiwanie czytelnika.

Wydawca, rozpowszechniając określone treści bierze pełną odpowiedzialność za publikację. Trudno uwierzyć, iż wydawnictwo uważające się za renomowane, dziwnym trafem przypadkowo pominęło obowiązek każdego szanującego się edytora, obowiązek etyki publikacji.

Stanisław Skalski, poza rodzicami i żoną – najbliższą rodziną, nie utrzymywał kontaktów z dalszymi krewnymi. Spadkobiercy, o sławie rodzinnej, czerpią informacje z publikacji prasowych (przede wszystkim z mojej książki, którą nabyli ode mnie osobiście). Gdyby ich wiedza była chociaż dostateczna, nie dopuściliby do tego, by ktoś przypadkowy i nie znający bohatera, podporządkowany najprymitywniejszemu interesowi zaistnienia w jego cieniu, osiągnięcia w tym przypadku, bardzo wątpliwego sukcesu, pisał jakikolwiek wstęp. Niezrozumiały jest w ogóle fakt zamieszczenia pseudoinformacji o Stanisławie Skalskim, i to jeszcze na kilkudziesięciu stronach, pod płaszczykiem życiorysu.

Nie wiadomo jakim pokoleniom wydawnictwo chciało przybliżyć postać Skalskiego i książkę. Wszak żyją ludzie znający bohatera osobiście, więc oszukiwać zmanipulowanym życiorysem jest wyjątkową podłością. Jeśli miało to trafić do młodych, to nikt nie wysilił się, by zamiast bełkotu na kilkudziesięciu stronach wstępu przybliżyć im tragiczny wrzesień 1939 roku, który ujrzą oczami walczącego wówczas lotnika. Pilota, którego jedyne zasługi (według słów eksponowanych na okładce) to jako takie latanie i w efekcie przeżycie. Najsławniejszy na świecie, świetnie latający polski pilot zareklamowany wyjątkowo. Powalający wybór. Po co było wydawać książkę jakiegoś nieudacznika?!

Niechlujnie napisany wstęp swym poziomem trąci kiepskim wypracowaniem szkolnym ściągniętym z internetu. Rozpoczyna go chaotyczna informacja jak to ktoś dzwoni do Kubali, on szuka jakiegoś numeru telefonu, a z Kanady otrzymuje wieść, że generał nie żyje. Gdyby, jak rozpowszechnia miał jakikolwiek kontakt ze Skalskim, wiadomość nie dotarłby do niego fuksem i nie musiałby niczego szukać.

Dalej dowiadujemy się, iż: „Choć było to do przewidzenia, taka wiadomość mnie zaskoczyła (…). I tak się wszystko zakończyło, w zasadzie nawet trudno powiedzieć, czy dobrze, czy źle. Dla nas to smutna chwila”. Z tego bajdurzenia trudno wysnuć, co było do przewidzenia, co się skończyło i co w zasadzie ma być dobre czy złe, i dla jakich nas? Do tego clou programu: „Dla generała od dawna planowane odejście było jedynym dobrym wyborem…” (!!).

Jaką intelektualną chorobą trzeba być dotkniętym, żeby halucynoidy zastępowały dowody i mówienie prawdy. Sugerowanie chęci samobójstwa to insynuacja, wyjątkowo bezczelna. Kim trzeba być, żeby rozpowiadać takie kalumnie? Doradzam wizytę na oddziałach ciężko chorych, gdzie ostatnia umiera nadzieja.

No i te niedorzeczności – sugeruje planowane od dawna samobójstwo, a jednocześnie jest zaskoczony śmiercią Skalskiego. Nie był gościem w domu bohatera, nie był u niego w szpitalu (gdzie zresztą postronnym osobom nie udziela się informacji o stanie zdrowia pacjentów), więc skąd te rewelacje? Maluczkim pokażę, jak świetnie jestem zorientowany?

Po takiej kompromitacji człowiek w przyzwoitym towarzystwie może dostąpić tylko ostracyzmu. Dziś kłamstwo stało się normą i zwyczajem dla wielu wykrzywiających rzeczywistość, honor znany dżentelmenom szlachetnie urodzonym, jak niemal wszystko związane z szeroko pojętą wysoką kulturą, uległ degradacji. Zasady honorowe dżentelmenów regulował opublikowany dokładnie sto lat temu, Polski Kodeks Honorowy Władysława Boziewicza. Zasady honorowego postępowania dotyczyły, prócz szlachty, „osób płci męskiej, które z powodu wykształcenia, inteligencji osobistej, stanowiska społecznego lub urodzenia wznoszą się ponad zwyczajny poziom uczciwego człowieka”. Tu jednak omawiany przypadek nie zachodzi. George Ponimirski w takiej sytuacji stał na stanowisku, że „chamy honoru nie mają”.

Bruce Lee, Matrix i Sienkiewicz

Rozpoczęcie niezbyt wysokich lotów wypracowania, bo tak należałoby nazwać kiepski tekst będący zlepkiem różnych „źródeł”, zaczyna się od słów: „Z dzisiejszego punktu widzenia jawił się jako postać wzięta z powieści lub filmu. Przyszedł na świat w innej epoce. Wybrany z tysięcy najlepszych, wyszkolił się i posiadł tajemną sztukę walki. Swe zmagania kontynuował po ucieczce do innego wymiaru, startując z Wyspy Ostatniej Nadziei, prowadził w powietrzu skrzydło bojowych myśliwców. Odnosił zwycięstwa nad wrogiem”.

„Dzisiejszy punkt widzenia” nieznany jest największym mędrcom, podobnie jak „inna epoka”. Skalski urodził się w 1915 roku, dorastał i wychował w okresie międzywojennym, z którego wywodzi się nad wyraz patriotyczne pokolenie. Ich wspaniałe cechy ulegają nieodwracalnemu zapomnieniu, a zupełnie są nieznane pseudohistorykom.

Punkt widzenia zależy, jak wiemy, od punku siedzenia. Nieznane jest miejsce siedzenia autora powyższych słów, ani jaka powieść lub film wywarła na nim niezatarte wrażenie, widać tu jednak ewidentnie niepokojącą ilość objawów określanych jako zburzenia spostrzegania rzeczywistości. O jakich wybranych chodzi – nie wiadomo, tajemna szuka walki nasuwa na myśl filmy z Bruce’em Lee. Jeśli już mowa o sztukach walki, to w ich tradycji prócz fizycznego, ważny jest rozwój psychiczny i duchowy. Takie zagłębienie się w medytacji oczyszcza umysł, wywołując dobroczynny skutek na jego stan. Poprawia m.in. umiejętność przetwarzania informacji, zwiększa iloraz inteligencji, poczucie harmonii umysłu, zwiększa empatię, redukuje uprzedzenia, poprawia relacje interpersonalne. Można, więc z czystym sumieniem, zaproponować sesje medytacyjne biorącym się za pisanie „życiorysów”, w których ubóstwo wiedzy ma przykryć bezładny słowotok.

Skąd uciekł też nie wiemy, ani jakie zmagania kontynuował w jakimś innym wymiarze. Tyle bredni w jednym miejscu nasuwa pytanie czy stan ogłupienia wystąpił u piszącego, czy procesowi kretynienia mają być poddani czytelnicy? Głębszego sensu trudno też doszukać się w startowaniu, z bliżej nieznanej geograficznie, wyspy i prowadzenia skrzydła bojowych myśliwców, do tego w powietrzu! Jakie zwycięstwa i nad jakim wrogiem odnosił Skalski trudno wywnioskować. Okazuje się, że wraz z upływem czasu rosną rzesze „wrogów” największej sławy biało-czerwonej szachownicy i jak widać nie ma nadziei, by stan ten uległ poprawie.

Trudno „prowadzić” samoloty w innym miejscu niż „powietrze”. Nie istnieje termin „bojowe myśliwce”. Samolot myśliwski to samolot bojowy posiadający określone cechy. Natomiast „skrzydło” to oddział wojsk lotniczych, w skład, którego w czasie II wojny światowej w Wielkiej Brytanii, wchodziło od dwóch do pięciu dywizjonów. W lotnictwie myśliwskim dowódca skrzydła posiadał stopień Wing Commandera (podpułkownika). Stanisław Skalski był Wing Commanderem, bo dowodził w 1943 roku Pierwszym Skrzydłem Myśliwskim, które później otrzymało numer 131, a w następnym roku Drugim Skrzydłem (133). Zanim był ich dowódcą dowodził w Anglii polskimi dywizjonami, także, co było nie lada dowodem zaufania (jako drugi Polak) dywizjonem brytyjskim – 601.

Zanim przybył do Anglii okrył się sławą lotniczą we wrześniu 1939 roku walcząc z nazistowskim najeźdźcą. Z Polski nie uciekał (bo nigdy, w żadnej sytuacji tego nie czynił, nie był tchórzem), lecz, podobnie jak inni lotnicy, podporządkował się rozkazowi przełożonych i wraz z dywizjonem przekroczył granicę Rumunii.

Cały tekst, pozbawiony logicznej spójności i przede wszystkim chronologii, jasno ukazuje nie tylko nieudolność warsztatową silącego się na znawcę życia Stanisława Skalskiego, ale przede wszystkim jakiś zlepek przepisanych z równie niskiego lotu tekstów.

Podział życia na siedem okresów trzyma się równie mocno realiów, jak pijany płotu. Nie są omówione, tylko wymienione pod nic nie mówiącymi hasełkami: „droga do latania, służba w jednostkach myśliwskich, więzienie, kontynuacja służby w wojsku, praca dla lotnictwa sportowego, próby aktywności na innych polach i wreszcie ostatnie lata”. Żadnej cezury, tylko fatalny styl, ale przede wszystkim niewiedza, na każdym „polu”.

Dziwnym trafem zostały pominięte wrzesień 1939 roku, pierwsze lata emigracji wojennej, i przede wszystkim udział w walkach na Zachodzie. Za to dowiadujemy się, że służył w jakichś jednostkach myśliwskich (co to jest?), trafił do więzienia (czyżby kiepsko służył?), ale potem „kontynuował służbę”. To jakaś w ogóle marna działalność, zresztą na „innych polach” ten nieudacznik podejmował tylko jakieś próby jakiejś aktywności, jak widać też nieudane. No i „wreszcie ostatnie lata” – co oznacza ten termin nie wie nikt, także piszący wstęp, o czym czytelnik dowie się dalej.

Przyszedł na świat w okolicach bardziej związanych z powieściami Henryka Sienkiewicza niż z dzisiejszą rzeczywistością”. Co to jest ta dzisiejsza rzeczywistość? O co chodzi z tymi (którymi?) powieściami Sienkiewicza. Można zadać za Sienkiewiczem – Quo vadis – beztalencie? Nie dowiadujemy się nic o jego rodzinie, a pochodził z nie byle jakiej. Rodzina pieczętowała się herbem Suchekomnaty, a dziadkowie zadbali o staranne wychowanie i wykształcenie swoich dzieci.

Nie mieszkał „koło Charkowa”, ale w Charkowie, potem w Zbarażu i Dubnie. Niestety piszący nie wyjaśnia dlaczego akurat w tych miejscach. O Dubnie wie tylko, że to Kresy, jak widać nawet nie słyszał o Wołyniu. Choć w niby cytacie są „Kresowiacy” tłumaczy w klamrze „Kresy”, po słowach „stamtąd się wywodzili”. Pojawiają się też pierwsze wstawki mające imitować cytaty. Wyrwane z kontekstu jakieś wypowiedzi miały chyba „ubarwić” wstęp, pozbawione przypisów trudno traktować jak źródło historyczne, z resztą równie zrozumiałe jak cała reszta.. Dostajemy informację, że chodził do szkoły powszechnej, a „po egzaminie dojrzałości rozpoczął studia na Politechnice Warszawskiej”. Piszący wyjątkowo nie dojrzał (choć maturę chyba posiada) do roli, którą stara się wcisnąć czytelnikom – znawcy nie tylko życiorysu, ale i w ogóle postępowania Skalskiego.

O życiu w Dubnie Skalski wspominał zawsze z wielkim rozczuleniem, jak wiele wyniósł z gimnazjum dzięki fantastycznym nauczycielom, którzy nie tylko przekazywali wiedzę, ale otaczali wychowanków opieką i sympatią, propagowali sport, którym także z sukcesami zajmował się Skalski. Kiedy odwiedziłam szkołę w Dubnie, uczniowie szczycili się, że ich absolwentem był właśnie Skalski – polski generał, a ich wiedza o nim wielokrotnie przewyższała serwowane nam wypociny. Na Politechnice Warszawskiej nie tylko nie studiował, ale nawet nie rozpoczął nauki. Gryzmolista brnie dalej. Jakie motywy kierowały Skalskim, iż podjął naukę w Szkole Nauk Politycznych też nie wie. Za to wydaje opinię – „studiów nie ukończył i chyba dobrze, bo dyplomatą nigdy nie był”. Jaka ciasnota umysłowa dyktuje takie pisanie? Taka pogarda wobec bliźniego może być podyktowana tylko nikczemnością przeciętniaków, których prześladuje zawiść, że nigdy nie wzniosą się ponad, jakże trudną do przełknięcia dla niektórych, pospolitą przeciętność.

                                c.d.n