Otrzymawszy pozwolenie wykonywania samodzielnych lotów został przydzielony do polskiego dywizjonu 302. Dowiadujemy się, iż był to „buntowniczy epizod”. Co piszący miał na myśli nie wie nikt. Każdy polski lotnik, po to przybywał do Francji czy później Anglii, by walczyć, oczekiwał, że będzie mógł wsiąść do samolotów, których tak brakowało w Polsce i stanąć do równorzędnej walki z nieprzyjacielem. Ze względu na dobrą znajomość języka angielskiego Skalski został przydzielony do dowodzenia… w charakterze tłumacza. Dowódca Squadron Leader William Satchell nie mógł zrozumieć, że „spokojną służbę” chce porzucić na rzecz walki w powietrzu.
Piszący, jako entuzjasta jedynie słusznego i ogólnie znanego 303 dywizjonu, prześlizgnął się po pobycie Skalskiego w 501 dywizjonie angielskim ograniczając się do tego, że został on dwa razy zestrzelony, mściwie podając: „Bitwa o Anglię to nie tylko sukcesy”! O „niedbałym ubiorze”, na którym się skoncentrował, wyczytał w mojej książce – szkoda, że z czterystu stron nic nie zrozumiał.
W sierpniu 1940 roku Skalski został przydzielony do 501 dywizjonu angielskiego hrabstwa Gloster (County of Gloucester), była to 11 grupa myśliwska, w tym czasie najbardziej narażona na ataki niemieckich samolotów. Polacy, po przyjęciu do brytyjskich dywizjonów, poddawani byli bardzo ostrej selekcji. W dywizjonie byli już jego koledzy – podporucznik Paweł Zenker, porucznik Stefan Witorzeńć, sierżant Antoni Głowacki. Było to trudne latanie. Nie ze względu na najcięższą służbę, ale na trudności, jakie musieli pokonać znalazłszy się w obcym środowisku – od bariery językowej począwszy, poprzez przekonanie do innych, lepszych i sprawdzonych metod walki, na wypracowywaniu nowych możliwości kończąc. Konserwatyzm taktyki lotniczej przypłacali Anglicy stale rosnącymi stratami i brakiem sukcesów. Taka sytuacja wymusiła włączenie do brytyjskich sił pilotów cudzoziemskich.
Prawdę mówiąc, niewielu cudzoziemców garnęło się pod flagę RAF. Pomimo nie najlepszej opinii o Polakach, którzy wszak ponieśli klęskę we wrześniu 1939 roku, głęboko przekonani o swojej wyjątkowości elitarni brytyjscy lotnicy, kiedy straty w lotnictwie myśliwskim były coraz większe, zgodzili się na dołączenie naszych pilotów. Walczyli oni (także Skalski) przez całą Bitwę o Wielką Brytanię, podczas gdy najczęściej wymieniane polskie dywizjony 302 i 303 tylko przez jej połowę. To właśnie z brytyjskich dywizjonów wyszło później wielu znakomitych dowódców i asów lotnictwa myśliwskiego Polskich Sił Powietrznych – takich jak Stanisław Skalski. Ci właśnie lotnicy najszybciej przełamali nieufność do Polaków, może jeszcze nie władz naczelnych, ale swoich angielskich kolegów-pilotów.
Brytyjczycy niechętnie podchodzili do zmiany taktyki, latali w zwartej formacji, trójka za trójką. Dwa samoloty – dowódca i boczny, to polska „para”, do dziś stosowany w lotnictwie podstawowy zespół myśliwców, wypracowany przez polskich pilotów myśliwskich. Uznany za najlepsze rozwiązanie szyk finger-four, lecące cztery myśliwce przypominały końce czterech palców prawej dłoni (bez kciuka), Anglicy nazwali nawet „polish formation” – polska formacja. Jednak po wojnie Skalski często musiał prostować, iż ta formacja to wypracowany przez Polaków szyk, kiedy angielscy (i nie tylko) dyletanci wywodzili, iż przejęli go od Niemców!
O stanie Skalskiego po zestrzeleniu piszący wstęp ma takie samo pojęcie, jak o wszystkim o czym pisze, czyli żadne. Był to „poważny problem”. Jaki? Problemem są piszący pozujący na znawców, budujący swoistą, tylko sobie zrozumiałą narrację. Ponieważ piszący wstęp urodził się w „innej rzeczywistości” i nie tylko nie wykazał się krztyną wyobraźni, ale i minimum empatii, nie może pojąć co to znaczy walczyć w czasie wojny. Wielu oderwanym od rzeczywistości, także miłośnikom gier komputerowych, II wojna światowa jawi się jakimś mitem z zamierzchłej przeszłości. Tragizm, okrucieństwo i śmierć są nierealne. Trudno zrozumieć ludzkie postępowania czy zachować człowieczeństwo w obliczu bezmiaru cierpień jakie zafundował malarz lanszaftów.
We wrześniu 1940 roku, kiedy latał w 501 dywizjonie, doszło do dwóch przypadków, kiedy Skalski zmuszony był lądować w przypadkowych miejscach. Pierwszy miał miejsce kiedy spokojnie wracał do bazy. Nagle stanął silnik (później okazało się, że był „postrzelany jak sito”). Po wysunięciu klap niemożliwe już było wylądowanie na upatrzonym polu. Zatrzymał się metr od muru posesji, na tarasie której angielska rodzina jadła śniadanie. Zanim przyjechano po niego z lotniska zasnął w fotelu. Po półtorej godzinie, choć go namawiano, by pozostał na ziemi, siedział w innej maszynie. Jeszcze tego samego dnia zestrzelił trzy Messerschmitty.
Trzy dni później podczas walki nad Kanałem La Manche pocisk strzelił w zbiornik benzynowy i samolot Skalskiego stanął w ogniu. Życie uratował mu spadochron, a popalonego odwieziono do szpitala kanadyjskiego pułku piechoty. Skalski pod świetną opieką wracał do zdrowia, jednak zamiast na dalszą rekonwalescencję, na którą miał jechać do Torquay, pojechał do dywizjonu. Dowódca dał mu własny samolot, by Skalski latając, od razu zapoznał się z okolicą. Był to jedyny wypadek w czasie wojny, kiedy uczucie strachu nie było mu obce. Szybko wrócił na lotnisko. Strzeliła zielona rakieta, sygnał startu. Skalski z pomocą mechaników wsiadł do samolotu (chodził o lasce), ferwor walki wyleczył go z lęku, bólu – zestrzelił jeden nieprzyjacielski samolot, drugi uszkodził.
Nie trzeba być pilotem, by znaleźć się w płomieniach. Trudno ten obraz wymazać z pamięci. Stres to normalna reakcja organizmu. Stres bojowy, choć to raczej pojęcie literackie, dziś określany jako zespół stresu pourazowego (PTSD – posttraumatic stress disorder) jest przedmiotem zainteresowania od stu lat, w Polsce mówi się o nim od niedawna. Po misjach w Iraku i Afganistanie. Weterani radzą sobie z nim różnie. Nie leczony PTSD to stany depresyjne, brak snu, uzależnienie od narkotyków, myśli samobójcze, przemoc w rodzinie. W odreagowaniu zdarzeń traumatycznych mają pomóc programy szkoleniowe, formalne i nieformalne sposoby wsparcia. W latach czterdziestych ubiegłego wieku, nieszczególnie dbano o zabliźnianie ran psychicznych spowodowanych wojną. Wielu żołnierzy, w tym i lotników, na skutek przeżyć wojennych nie wracało już do działań bojowych. Skalski był solidnie przygotowany do konfliktu zbrojnego. Był żołnierzem zawodowym. Na stan wykonywania obowiązków zawodowych (p. loty bojowe) nie wpływały ani wysokie ryzyko związane z poczuciem zagrożenia, ani obawa utraty zdrowia i życia, ani tęsknota za domem. Nie mogły, każdy zwycięski lot przybliżał do ukochanej Polski. Choć najgorsza była śmierć kolegów.
Jak wielkim hartem ducha wykazał się Skalski, by walka o Polskę była silniejsza niż własne odniesione rany, może zrozumieć ten dla kogo miłość do Ojczyzny nie jest tylko pustosłowiem. Co znaczy „za zasługi i umiejętności na światowym poziomie” otrzymał Srebrny Krzyż Virtuti Militari? Co to jest ten światowy poziom? Order Wojenny Virtuti Militari, dedykowany cnocie wojskowej, to najwyższe polskie odznaczenie o charakterze bojowym. Piszący wstęp nigdy, jak widać, nie spotkał się nie tylko z cnotą wojskową, ale i żadną inną. Nie są to „zasługi i umiejętności na światowym poziomie”, ale wyjątkowe przymioty nie dane byle komu. Najważniejsza z tych cnót, to męstwo, postrzegane jako bohaterstwo i honor. Cechy charakteryzujące człowieka naprawdę wielkiego duchem. Odważnego, gotowego oddać życie za Ojczyznę, dla którego honor jest szczególnie godny czci. Statut Orderu Wojennego Virtuti Militari przewidywał, iż jedynym celem jego kawalerów będzie „przywrócenie ojczyźnie dawnego blasku i chwały”. Virtuti Militari to wyjątkowy order utożsamiający to, co najszlachetniejsze w Wojsku Polskim – umiłowanie Ojczyzny, odwaga, waleczność, mądra strategia dowódców – wszystko dla walki w jej obronie i zachowania dla przyszłych pokoleń. Ordery Virtuti Militari dla Skalskiego były powodem największej dumy, były najważniejsze z kilkudziesięciu, którymi został odznaczony. Nosił je na pierwszym miejscu, przed najwyższymi odznaczeniami angielskimi.
Podczas Bitwy o Wielką Brytanię Skalski zestrzelił sześć samolotów – 5 Messerschmittów Bf 109 i jeden samolot bombowy He-111. Upartą batalię o ściągnięcie Skalskiego do 306 dywizjonu prowadził dowódca, kapitan pilot Tadeusz Rolski. Ściągnięto dwóch innych Skalskich, trzeci okazał się właściwy. Był dowódcą eskadry (co to jest „sekcja” wie tylko dyletant). W marcu 1941 roku 306 dywizjon działał w nowo utworzonej jednostce – skrzydle (wraz z 303 i 601 dywizjonem angielskim). Charakterystyka Skalskiego w tym okresie ma uzmysłowić czytelnikowi, jak świetnie piszący wstęp zna Bohatera. „Był w swym żywiole (?), miał kresowy temperament (?), nie należał do przesadnie skomplikowanych (?), lubił się bawić i żartować, za kołnierz nie wylewał, cieszył się życiem (?), zupełnie nie przypominając człowieka po przejściach, jakim stał się w późniejszym życiu”.
O jaki „żywioł i temperament” chodzi tradycyjnie nie dowiemy się. Ta „autorska interpretacja” to kolejny dowód braku nie tylko znajomości życia Skalskiego, ale i podanie ogłupiającej „wiedzy” jak to w czasie koszmaru wojny „cieszył się życiem”, bo bawił się i pił. To, że w Anglii w czasie wojny funkcjonowały bary, restauracje, kina i inne przybytki, które pozwalały na chwilę oderwać się od okropieństw wojny nie znaczy, że z nich korzystał w jakiś idiotyczny, beztroski sposób. Skalski ma w 1941 roku dwadzieścia sześć lat. Jest człowiekiem bardzo dojrzałym (czego trudno dopatrywać się u współczesnych równolatków), prócz tego dowódcą odpowiedzialnym za innych pilotów, współpracującym z przełożonymi i dowódcami angielskimi. Delegowanym do rozmów z prezydentem Władysławem Raczkiewiczem, z Jerzym, księciem Kentu. Dlaczego piszący wstęp nieustannie umniejsza zasługi Skalskiego i czyni z niego nieudacznika, do tego jakoby stale nadużywającego trunków? Trzeba nie tylko nie orientować się w specyfice służby lotniczej (zarówno czasów wojny, jak i pokoju), ale i mieć trudności ze zrozumieniem, iż są ludzie o wysokiej kulturze osobistej, wiedzy, erudycji, wrażliwości, intelekcie, obyciu towarzyskim, nie lekceważących obowiązków służbowych, szanujących godność własną i otaczających osób, eleganckich, dobrze wychowanych, wykazujących się głęboką znajomością historii i tradycji. I właśnie te cechy uosabiał Stanisław Skalski. Wiedzą o tym jego jeszcze żyjący przyjaciele. Nie mają potrzeby niczego zmyślać.
„Od października 1941r. przebywał (…) na odpoczynku (bynajmniej nie był w tym czasie instruktorem w szkole pilotażu)”. Po takim zapisie przypomina się anegdota przytoczona przez prof. Witolda Doroszewskiego o przepijających do siebie. Na: „w wasze ręce, kumie, perswaduję, drugi odpowiada: „Bynajmniej”. „Bynajmniej” żal ściska czytając kolejne rewelacje, choć aż prosi się, by coś wypić, bo na trzeźwo trudno czytać ten wstęp.
„Odpoczynek” to nie wczasy, hotel i wylegiwanie się na plaży. Dla tych, którzy wojny nie przeżyli, nie znają jej z doświadczeń najbliższych oraz literatury faktu, to po prostu science fiction, fantastyka filmowa i gier komputerowych. Oswoili się z wojną, zabijaniem, jej brutalnością, ale amputowano im wrażliwość i empatię. Gorzej, jeżeli dotyczy to współczesnych niedouczonych a mających się za wybitnych znawców, historyków. Czy mają pojęcie na czym polega walka powietrzna, co przeżywa pilot myśliwski kilkakrotnie w ciągu dnia startujący do walki, oczekujący w napięciu sygnału zielonej rakiety – momentu startu, samotny w kabinie samolotu, gdy koncentracja napięta do granic wytrzymałości, narażonego na ciągłe zagrożenie ze strony przeciwnika, niejednokrotnie będącego świadkiem śmierci kolegów?
Skalski, prócz bycia pilotem, był także dowódcą – eskadry, dywizjonu, skrzydła – prowadził również działania połączone z wykorzystaniem różnych rodzajów lotnictwa. Miał wyjątkowe predyspozycje: posiadał zdolność zachowania pełnej sprawności działania w sytuacjach ekstremalnych, szybko i poprawnie oceniał sytuacje i podejmował właściwe decyzje. Jego zdolności percepcyjne zapewniały świetną orientację podczas lotów w różnych sytuacjach. Przede wszystkim miał ogromne poczucie odpowiedzialności za życie swoich podkomendnych. Piloci pragnęli latać pod jego dowództwem Tak wyczerpująca służba i wszechobecny stres powodowały konieczność wyłączenia pilotów na jakiś czas z działań bojowych. Według obowiązującej procedury przenoszono dywizjony, które brały udział w działaniach ofensywnych, w zależności od poniesionych strat, na północ Anglii, w rejony nie objęte działaniami wojennymi. Tam szkolono i przygotowywano nowych pilotów, którzy mieli wkrótce dołączyć do walczących na południu. Wymieniony „odpoczynek”, doświadczonego w walkach Skalskiego, polegał na przekazywaniu doświadczenia młodszym pilotom, którzy wprost ze szkół trafiali do jednostek bojowych. Piszący wstęp mając wiedzę internetową i zmyśloną, czyli niewielką, o Stanisławie Skalskim prześlizguje się po jego dorobku wojennym. Czytelnik dowiaduje się, że jest w 316, 317, jakimś „młodym dywizjonie Wileńskim”. Młody, bo tworzyli go sami młodziankowie? Co jest Dieppe i co tam robił Skalski próżno szukać wyjaśnienia.
Gdy zgrany zespół dywizjonu 306 miał wracać do akcji, Skalski otrzymał rozkaz dowodzenia eskadrą w 316 dywizjonie. Tu przeżywa osobisty dramat. 29 kwietnia 1942 roku z wyprawy nad Francją nie wrócili – przyjaciel Skalskiego, major Marian Pisarek (dowódca 1 Polskiego Skrzydła Myśliwskiego) i kapitan Piotr Ozyra (dowódca 317 dywizjonu). Tylko bezduszny, pozbawiony wrażliwości i głębokich doświadczeń człowiek nie rozumie innych obdarzonych bogactwem emocji, a tym samym w pełni autentycznych. Skalski, nieprzeciętny człowiek o wielkim sercu bardzo przeżywał takie sytuacje. Kiedy został wyznaczony na dowódcę 317 dywizjonu nie chciał go objąć po śmierci przyjaciół, jednak trzeba było wypełnić rozkaz. Za udział w operacji desantowej pod kryptonimem Jubilèe pod Dieppe we Francji został odznaczony Zaszczytnym Krzyżem Lotniczym – Distinguished Flying Cross.