Trwamy wciąż w długim zimowym okresie oczekiwania na dłuższe dni i pierwsze wiosenne podrygi. Aby umilić nam ten czas wyczekiwania, chciałbym dziś przywołać wspomnienia naszego kolejnego zacnego kolegi z Morskiego Klubu Seniorów Lotnictwa oddział w Gdyni płk pil. w st. spocz. Leopolda Stachowskiego, który pełnił służbę w szeregach lotnictwa morskiego, dzieląc się wrażeniami ze swojej służby w 34. PLM MW i OPK. Musze przyznać, że przedstawiam je ze szczególnym pietyzmem – mając świadomość, że ten kolejny materiał wspomnieniowy, ubogaci naszą wiedzę o kolejnych nietuzinkowych ludziach i ich pasjach. Wszak żyjemy w kraju ogromnych tradycji kulturowych i tych lotniczych również, o czym warto na każdym kroku przypominać, mówić i pokazywać to, co dobre i wartościowe.
Rozkaz przychodzi nagle, by przygotować uderzenie eskadrą na poligon morski w Zatoce Puckiej. Dowódca 34. PLM OPK – ppłk dypl. pil. Mieczysław Walentynowicz powierza to zadanie nie byle komu, bo samemu ppłk pil. Leopoldowi Stachowskiemu, który tylko czeka na takie wyzwania. Jest 15 sierpień 1985 roku, więc okres urlopowy w pełni. Zadanie zatem dodatkowo trudne, zważywszy na brak wielu doświadczonych pilotów. Nadarza się więc szansa, by dać się wykazać młodym pilotom z promocji 1982 i tym nieco wcześniejszym, których aż rozpiera energia, by móc się sprawdzić w tak ekscytującym zadaniu, jakie zostało nałożone przez d-cę 2 KOPK gen. pil. Mariana Bondziora. Ppłk pil. Leopold Stachowski, idąc do pracy w ten letni słoneczny poranek, jeszcze nie wie, z jaką wiadomością się za chwilę spotka po wejściu do swojej jednostki, z którą związał się przecież od początku swojej służby.
„Lopek, melduj się do dowódcy pułku – usłyszałem z samego rana. Mózg zaczyna błyskawicznie pracować: po co, coś się stało, że tak od samego rana wzywa mnie dowódca czy coś przeskrobałem- może wczoraj za nisko latałem, a może po prostu coś ma dla mnie jako szefa strzelania pułku. Wszystkie te myśli cisnęły mi się do głowy, aż do momentu wejścia do gabinetu dowódcy pułku. Już po tajemniczej minie dowódcy zorientowałem się, że tu będzie ciekawie.
-Siadaj i słuchaj, co ci powiem – pierwsze słowa wypowiedziane przyjaznym tonem utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest dobrze i nic mi nie grozi.
– Czeka nas poważne zadanie, będzie to dla naszego pułku najważniejszy sprawdzian wyszkolenia bojowego w tym roku. Zadanie postawione przez korpus to uderzenie eskadrą z pełnym uzbrojeniem na poligon morski z wyjściem na czas. Masz 4 dni na przygotowanie pilotów do tego uderzenia, a eskadrę ty poprowadzisz.
Jako szef strzelania pułku byłem na wszystko przygotowany, miałem uprawnienia do dowodzenia w powietrzu pułkiem, więc dowodzenie eskadrą było dla mnie chlebem powszednim, gdyby nie to, że miałem mieć do dyspozycji młodych pilotów w stopniu podporuczników, a tylko jako dowódców kluczy lotników w pełni wyszkolonych. Dowódca ciągnął dalej:
– Może się zdziwiłeś, że ciebie wyznaczam na dowodzącego tym uderzeniem, a nie jak w założeniu dowódcę 1 lub 2 eskadry. Po pierwsze obaj są na zwolnieniu lekarskim, a po drugie to wiem, że ty dasz sobie doskonale radę, a szkoląc młodych pilotów, wiesz, kogo dobrać na ten lot. Jeżeli nie masz pytań, to pobierz od szefa sztabu rozkaz z założeniami 2 korpusu i do dzieła.
Dopiero po wyjściu z gabinetu dowódcy pułku dotarło do mnie, jakie trudne i poważne czeka mnie zadanie.
Przeczytałem rozkaz, który jeszcze bardziej uzmysłowił mi, że muszę się do tego maksymalnie sprężyć i przygotować całą eskadrę w sposób profesjonalny. Nasze uderzenie ma być obserwowane z kutra przez dowództwo korpusu, przedstawicieli WOPK oraz władze cywilne. Musiałem więc działać szybko, bo czasu było naprawdę niewiele. Zawołałem do siebie dowódców kluczy- doświadczonych już instruktorów – mjr pil. Andrzeja Burzyńskiego i mjr pil. Andrzeja Bukierta. Razem zaczęliśmy typować z młodych pilotów dziewięciu naszym zdaniem najlepszych i najbardziej zaawansowanych w szkoleniu bojowym. Zresztą nie mieliśmy dużego wyboru, bo był to okres urlopów, sporo więc wyszkolonych pilotów było na urlopach i obozach kondycyjnych. Po ustaleniu całej dwunastki zarządziłem wspólną odprawę w celu zapoznania się z zadaniem, jakie nas czeka. Widziałem zdziwienie na twarzach młodych pilotów, że tak poważne przedsięwzięcie im powierzono, ale ostatecznie górę wzięło zadowolenie, że mamy do nich zaufanie i że mogą wykazać się już sporym doświadczeniem. Po dokładnym omówieniu założeń teoretycznych jak szyk i odległości, z czego i do czego będziemy bombardować i strzelać, oraz składu poszczególnych kluczy, przystąpiliśmy do treningu na ziemi, tzw. „pieszo latając”. Wcześniej już opracowałem trasę lotu z wyjściem na cel w wyznaczonym czasie. Przeniosłem to w powiększeniu, rysując kredą na płycie przed domkiem pilotów; zaczęliśmy trening „na sucho”.
Na poszczególnych etapach „lotu” zatrzymywaliśmy się i dokładnie piloci omawiali swoje czynności w danym miejscu i w danym czasie. Po trzech takich turach stwierdziłem, że idea tego uderzenia jest przez pilotów dobrze przyswojona i nie nastręcza im trudności. Następnie zaczynaliśmy treningi w kabinach i zajęcia z uzbrojenia na tematy związane z wykorzystaniem uzbrojenia samolotu do tego konkretnego zadania. Wszystko odbyło się zgodnie z planem. W trzecim dniu naszych przygotowań stwierdziłem, że jesteśmy gotowi do wykonania zadania przewidzianego w dniu następnym na godz. 12.00. Zameldowałem więc dowódcy pułku, że postawione zadania zostały w pełni zrealizowane i „eskadra” pod moim dowodzeniem jest dobrze przygotowana do uderzenia na cele poligonu morskiego.
– Dziękuję i liczę na was – to były słowa mojego przełożonego.
Teraz tylko należało czekać na dobrą pogodę w dniu następnym – prognoza meteo była optymistyczna. Dzień uderzenia przywitał nas w miarę dobrą pogodą – chmury tylko wysokie i widzialność około 10 km; to nam w zupełności wystarczyło, by wykonać ten lot. W zaplanowanym czasie udaliśmy się całą dwunastką na lotnisko, by odbyć ostatnie przygotowania i wysłuchać wskazówek przedlotowych. Zostałem powiadomiony przez oficera operacyjnego, że obserwatorzy wypłynęli z portu kutrem na poligon morski, gdzie będą czekać i obserwować nasze uderzenie. O godz. 11.00 zarządziłem udanie się do samolotów. Po dokładnym sprawdzeniu samolotu i uzbrojenia piloci zajęli miejsca w kabinach, meldując mi kolejno o gotowości, ja z kolei po otrzymaniu od wszystkich meldunków zgłosiłem na stanowisko dowodzenia gotowość grupy i zapuszczenia w zaplanowanym czasie. Zgodę otrzymałem- teraz tylko zostało uruchomić silniki tak, by wszyscy zdążyli ustawić się w czasie na pasie startowym. Manewr ten wymagał zgrania, bo przecież to było 12 samolotów ustawionych i gotowych do startu kluczami. Nie bałem się, że ten element zawalimy, bo byliśmy do tego dobrze wytrenowani i przećwiczyliśmy to parę razy „pieszo latając”.
Po sprawnym uruchomieniu silników i kolejnych meldunków poprosiłem KL o wykołowanie i wkołowanie na pas startowy dla całej grupy. Po otrzymaniu zgody kolejno ustawiliśmy się do startu; gdy ostatni pilot zameldował o gotowości, poprosiłem o start dla grupy w obliczonym czasie. KL odpowiedział – „Start dla grupy kolejno kluczami zezwalam”. Jeszcze chwila- pełne obroty – startujemy. Potężna siła silników na pełnym dopalaniu unosi kolejne klucze w powietrze. Wszystko przebiega sprawnie- widzę w peryskopie pozostałe klucze za sobą, dając komendę na zbiórkę w skręcie po czasie. Wszystko wykonane idealnie – dochodzą do mnie z lewej i z prawej – robimy klin kluczy. Melduję na SD o zebraniu grupy i odejściu na trasę dolotu do poligonu. Poligon morski umiejscowiony był na „mierzei rybitwiej” oddzielającej Zatoki – Pucką od Gdańskiej. Były tam zatopione do połowy barki i kutry holownicze. Atakować mieliśmy z kierunku zachodnio – północnego od Władysławowa. Trasa lotu tak była zaplanowana, że trawers poligonu mijaliśmy z północnej strony Półwyspu Helskiego. Pomogło to przy tej widzialności zobaczyć poligon i skorygować ewentualne błędy w wyjściu na czas. Nie musiałem tego robić, bowiem trawers celu przelecieliśmy w obliczonym czasie. Najważniejsze teraz zostały czas skrętu na kurs bojowy i wykonanie pierwszego uderzenia bombami całością zespołu jednocześnie na moją komendę tak, by bomby trafiły w cel. Wszystko przebiegało do tej pory idealnie. Po wykonaniu zakrętu na kurs bojowy zacząłem wolno zniżać się do wysokości zrzutu bomb, tj. 200 m. W odległości około 8 km zobaczyłem cel dokładnie na kursie bojowym. Poprosiłem KL ( ppłk pil. Jan Sadowski )o zezwolenie na wykonanie zadania; zgodę otrzymałem. Wydaję polecenie na włączenie uzbrojenia bombardierskiego i czekanie na moją komendę na zrzut bomb. Teraz cała moja uwaga była skupiona na dokładnym utrzymaniu kursów – wysokości i prędkości lotu, bo to rzutowało na przycelowanie i moment zrzutu bomb takim, by trafiły w cel. Wiedziałem, że muszę zrzucić z moim kluczem bomby w momencie lekkiego przelotu, a wtedy bomby klucza dowodzonego przez mjr pil. Andrzeja Burzyńskiego będą idealnie w celu, a boczny klucz mjr pil. Andrzeja Bukierta na obrzeżu celu, co za całość ugrupowania powinno dać efekt trafień całej eskadry. Cel szybko zbliżył się pod kadłub samolotu i obliczone miejsce na celowniku – jeszcze chwila – jest zgranie – daję komendę na zrzut. 24-50 kg bomb oderwało się spod skrzydeł naszych samolotów i pognało do celu. Bardzo dobrze usłyszałem głos Jasia Sadowskiego, bym wykonywał dalsze zadanie. Kolejna część to atak kluczami z działek i rakiet z zasobników.
Pierwszy zaatakował klucz Andrzeja Burzyńskiego rakietami; widziałem, jak trafiają w cel, a więc i tu dobrze, następnie ja swoim kluczem po 15 sek. zaatakowałem z działka pokładowego. Widzę, jak pociski lecą i trafiają w barkę, pozostali również niszczą swoje cele. Z kolei klucz Bukierta atakuje rakietami, porażając kolejne punkty w dole. Daję komendę na zbiórkę klucza na dogonie, po czym melduję KL o zakończeniu pracy i opuszczeniu poligonu. W odpowiedzi na zgodę usłyszałem również, że dowódca korpusu dziękuje za bardzo dobre i efektowne wykonanie zadania i że składa gratulacje. Podziękowałem, nawiązując od razu korespondencję z KL lotniska i prosząc o przejście nad pasem na niskiej wysokości oraz rozpuszczenie do lądowania ugrupowania. Lądowanie odbyło się bez przeszkód; spotkaliśmy się na stoisku rozładowania broni. Kolejno podchodzili do mnie, byli roześmiani, beztroscy, weseli i dumni, że w tak odpowiedzialnym zadaniu brali udział i spisali się jak starzy, doświadczeni piloci. Stali i czekali na słowa pochwały, a tą były moje słowa:
– A teraz was zapraszam do klubu. Tyle wystarczyło. Co było w klubie, nie piszę, bo wszyscy i tak dobrze wiedzą. Wszyscy dali upust lotniczemu spełnieniu i poczuciu solidnie wykonanej pracy, spędzając na dobrej zabawie, należnej za dobry lot, mnóstwo czasu. W ocenie 2 korpusu było bardzo dobrze. Pojawiła się wzmianka, że uderzenie w czasie 2 sek. za wcześnie było premiowane również nagrodą pieniężną dla mnie, co znowu zaowocowało przepiciem jej części w klubie z moim zespołem. Wspomnienie to dedykuję całej mojej „parszywej dwunastce”, która brała udział w tym uderzeniu”.
Ta relacja bezpośredniego świadka i uczestnika wydarzeń, ppłk pil. Leopolda Stachowskiego, jest nie tylko żywą relacją, wiarygodnym sprawozdaniem z wydarzenia ważnego dla wielu ludzi zaczynających swoją lotniczą karierę. Zacytowane fakty były potwierdzeniem nie tylko zgrania całej grupy świetnie wyszkolonych pilotów, ich rozumienia się często bez słów, jak się mawia, ale również powyższe słowa, obiektywnie stwierdzające świetność polskiego lotnictwa dają dowód, jak można w krótkim czasie wykazać się dydaktycznym i ojcowskim wręcz podejściem do kwestii potrzeby wykonania nagłego zadania. Młodzi piloci, mając za wzór tak ludzkie, nie tylko formalne podejście do kwestii zawodowych, z pewnością wejdą w dalsze lata niełatwej często służby z wysoko uniesionym czołem.
Słów płk pil. w st. spocz. Leopolda Stachowskiego wysłuchał i opatrzył komentarzem Krzysztof Kirschenstein.
Zdjęcia z archiwum autora