Miałam przyjemność spotykać się z żoną Bohdana Arcta, Angielką Beryl i byłam zaprzyjaźniona z ich synem Ryszardem. Oboje wspominali uroczego, eleganckiego Skalskiego, którego łączyła nie tylko wojenna przyjaźń z Bohdanem. Po co komu wtręt o dywizjonie 303? 303, był taki dywizjon i co z tego? Jedyny znany, nie obeznanemu z literaturą Kowalskiemu, z okładki książki, której nawet nie przeczytał, bo była lekturą szkolną, a obecnie natrętnie wciskany przy byle okazji. Wartości przeciętnej książki nikt nie kwestionuje, a Fiedler nie jest poddawany krytyce, nie jest roztrząsane jego życie, wybory ani wypowiedzi. O innych dywizjonach i jednostkach lotniczych nie słychać, a przecież dzięki wszystkim polskim lotnikom rosła nie tylko sława wojenna naszej biało-czerwonej szachownicy, ale darzono ich sympatią za kulturę, elegancję i szarm.
Sławoj Leszek Głódź podczas pogrzebu plótł jak to Skalski był pilotem tego dywizjonu, powtarzają przy okazji uroczystości kościelnych inni zakonni, mylą niedouczeni wojskowi, nawet generałowie, piszą gryzmoliści. Jaki kontekst z życiorysem miało mieć napomknięcie o dywizjonie, w którym Skalski nigdy nie służył? Chyba, że wyzucie z przyzwoitego myślenia, bo o jakiejkolwiek wyobraźni trudno mówić, podyktowało napisanie, że jedyne co miał wspólnego z 303, to picie. Skąd przy swej mizernej wiedzy piszący wstęp miał wiedzieć, że w dywizjonie tym Skalski miał kolegów z Dęblina, także przyjaciół, że łączyła ich wspólna tułaczka, później latanie na Zachodzie, że mieli wspólne tematy (wcale nie pijackie), wymieniali doświadczenia bojowe, że opłakiwali zabitych, martwili się o pozostawione w okupowanej Polsce rodziny, myśleli o powojennej przyszłości.
I jeszcze ten kolejny haniebny wywód, że powrót do Polski podyktowany był oczekiwaniem jakiejś rzekomej kariery, a „nie dość lekkomyślnie traktowany patriotyzm”. Skalski nigdy nie pretendował do miana ideału. Jak każdy, miał swoje zalety i wady. Jak mawiał Fellini: „Skończone piękno jest zimne. Drobne braki dodają mu ciepła”. Piszący wstęp gdyby choć raz, nawet przypadkowo zetknął się ze Skalskim, miałby rozeznanie jak wyjątkowym był człowiekiem i nie śmiałby obrzydliwie łgać, że „lekkomyślnie traktował patriotyzm”!
Jest kultura niska i kultura wysoka, dwie sfery, które się ze sobą nie stykają. Są mali ludzie nie mogący własnym, płytkim rozumem ogarnąć jak można kochać swoją Ojczyznę, jak można się poświęcać dla własnego kraju, nawet umierać zań. Nie zrozumieją jak można iść do powstań, nawet z góry skazanych na niepowodzenie, tracić zdrowie, dobytek, życie, gnić w więzieniu, być skazanym na zapomnienie. Dzięki takim „lekkomyślnym patriotom”, m.in. powstańcom styczniowym, śląskim, warszawskim, dzięki „lekkomyślnemu patriotycznemu wychowaniu” w polskich domach pod zaborami, pod okupacją nazistowską i sowiecką nie straciliśmy tożsamości narodowej. Jaki podły cel przyświecał piszącemu, by kpić ze Skalskiego i jego prawdziwej miłości do Ojczyzny? Coraz bardziej powszechny brak uczuć wyższych i choć minimalnej empatii rodzi anemiczne intryżki. Zarzucenie patriotycznej głupoty człowiekowi, który na krótko przed śmiercią, mając osiemdziesiąt dziewięć lat pytał, co może zrobić dla Polski, to zwykła podłość. Trudno jest pojąć, że w imię patriotyzmu można porzucić dostatnie życie na obczyźnie i wrócić do powojennej biedy? Że myśli się z troską o rodzicach? Kora Jackowska wzruszająco śpiewała: „tu jest mój dom, tutaj jest mój świat, moje życie, to wszystko co mam”.
To tylko taka gra
Dalej, zero logiki w kolejnej treści wstępu: „W sensie osobistym decyzja powrotu okazała się gorzka, by nie powiedzieć tragiczna: Skalski trafił do Polski, która nie była tym krajem, o który walczył. Była krajem, do którego nie pasował i który zamiast wykorzystać <<jego skrzydła>>, usiłował je połamać. A przeciwko całemu systemowi nawet taki wojownik jak on był bezradny. (…) Wiosną 1947r. wierzył, że otwiera w życiu nowy rozdział. (…) przypłynął do Gdańska, kończąc jeden okres, dość łatwo przeskoczył do następnego. (…) pojechał do stolicy i tu (…) otrzymał pracę w lotnictwie wojskowym. (…) jednocześnie był coraz bardziej rozczarowany, widząc, gdzie trafił. (…). Nie dawało się jednak żyć tak jak dawniej (…) kilka miesięcy później wszystko runęło, a były dowódca 317 Dywizjonu nawet nie myślał, że sytuacja potoczy się z taką siłą i w takim kierunku.”
Tragiczny to jest cały wstęp. Piszący wstęp ma wyraźny problem nie tylko z informacjami związanymi z życiem Stanisława Skalskiego, ale i formułowaniem zdań na piśmie. Niechlujstwo składniowe jeszcze dodatkowo zaciera i tak mętny obraz wypowiedzi. Co znaczy „w sensie osobistym decyzja powrotu stała się gorzka”? Skalski nigdy nie żałował powrotu! Ani „w sensie osobistym”, ani w żadnym innym. Odznaczał się nieprzeciętnymi cechami charakteru, które z godnością pozwalały mu znosić przeciwności losu, a szczególnie gorąco umiłował Ojczyznę. Wrócił do Polski, bo był jej zawsze szczerze oddany, do końca swych dni! Piszący wstęp z gracją kulawego podryguje przez kolejne ważne wydarzenia w życiu Skalskiego. Pisze o przeskakiwaniu jakichś okresów, do tego w sposób łatwy. Okres, w którym znajdował się piszący wstęp, ewidentnie rzutuje nie po raz pierwszy na splątanie myśli. Jak to łatwo się odbyło: przypłynął, w stolicy otrzymał pracę, ale się rozczarował, bo nie dało się żyć jak dawniej, potem nie wiadomo co (ale wszystko) runęło, jakaś sytuacja się potoczyła z siłą i w kierunku. Nagroda dla tego, kto zrozumiał ten ślinotok. I co z tym byłym dowódcą 317 dywizjonu? Tylko tym był Skalski?
W obozie przejściowym na Westerplatte wraz z setkami żołnierzy, w tym z kolegami m.in. Łokuciewskim, Sokołowskim, Nowierskim otrzymał dowód tymczasowy, a tydzień później stawił się w Warszawie u oficera personalnego. Wraz z kolegami, pilotami wędrował po urzędach. Szef Kadr Wojska Polskiego nie chciał podjąć decyzji w sprawie Skalskiego, kwestionował jego powrót dopiero dwa lata po wojnie i odesłał do marszałka Michała Żymierskiego. Marszałek zaakceptował pozostanie w wojsku, a generał Aleksander Romeyko, dowódca Wojsk Lotniczych przydzielił Skalskiego na stanowisko inspektora techniki pilotażu. Skalski wspominał tą pracę jako ciekawą i odpowiedzialną. Prowadząc inspekcje jednostek lotniczych, jak zawsze odważnie wyrażał swoje opinie, w tym wypadku, co do szkolenia młodych pilotów, wskazując na ich niedostateczne przygotowanie bojowe.
Gehennę Skalskiego zapoczątkowaną aresztowaniem i ośmioletni pobyt w więzieniach szczegółowo opisane w mojej książce na kilkudziesięciu stronach, piszący wstęp, widocznie zniechęcony długim czytaniem, opisuje samodzielnie, przeinaczając fakty, konfabulując i dodając brednie w postaci własnych opinii.
„Po pracy pojechał do Śliwińskiej i już nie opuścił obstawionej przez UB willi na Filtrowej. (…) Nazajutrz rano zawieziono wszystkich do gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy ulicy Koszykowej. Skalski został aresztowany, zdegradowany i oskarżony o szpiegostwo; przez kilka następnych lat nieraz zapewne żałował, że nie zginął w walce. 7 lipca 1948r. trafił do mokotowskiego więzienia. Tu w połowie października 1948r. przeszedł pierwsze przesłuchanie połączone z torturami psychicznymi i biciem. (…). Skalski nie należał do szczególnie wysokich i dobrze zbudowanych osób, więc mógł znosić ciosy, które na niego spadły (do czego w pewnej mierze sam się przyczynił przez swe zachowanie i przez podróż do kraju). Ciężkie śledztwo (…) doprowadziło więźnia do częściowego załamania i wymuszonego przyznania się do rzekomych win. (…) wezwano go na odczytanie wyroku, który brzmiał: kara śmierci. W sytuacji, w której się znalazł, nie miał żadnych szans. Jego przypadek był częścią większej sprawy: według „władzy ludowej” on i jemu podobni byli obcy, wystarczyło tylko wmówić im winy, które przy okazji eksponowały wrogość Zachodu. Stąd taka a nie inna gra i kara. (…) Bierut (…) zmienił orzeczony wyrok na karę dożywocia. Być może kierowała nim myśl, że Skalski jako żywy może się jeszcze przydać, a martwy byłby bezużyteczny, i jako męczennik w pewien sposób groźniejszy. (…) przewieziono go do więzienia w Rawiczu. (…) do więzienia we Wronkach. (…) w początkach 1956r. zarysowały się prawdziwe zmiany. (…) rozpoczęto rewizję wyroku. Niecały miesiąc później, po myciu i strzyżeniu, Skalskiego wypuszczono. (…) spędził lata stalinowskiego terroru w nietuzinkowym towarzystwie (prócz przestępców do więzień trafiali najlepsi z żywych). Po wyjściu, jako pokrzywdzony, mógł liczyć na społeczne wsparcie, a z powodu represji był po raz drugi otoczony nimbem bohatera. (…) osamotnienie, brak wolności, poczucie krzywdy i bezkarność oprawców ostro go podłamały. (…) więzienie pozostawiło trwały ślad w jego psychice. (…) Za poniesione krzywdy otrzymał sporą sumę pieniędzy. Mógł rozczarowany Polską, spróbować wyjechać na Zachód, ale to byłoby przyznaniem się do błędnego wyboru drogi życiowej, a w oczach kolegów stanowiłoby w pewien sposób kompromitację”.
Będąc „ślepym emocjonalnie” nie można ani dostrzec ani ocenić stanu uczuć innych ludzi. Piszący wstęp wyraźnie nie dorósł do roli, którą chce na siłę odgrywać – dobrze zorientowanego w życiu Skalskiego, więcej, wpada w obsesyjną manię jakoby posiadł dar przenikania jego myślenia, ba wiedząc nawet lepiej, co myślał on sam. W dodatku, co może absolutnie zdumiewać, nabył tą zdolność piętnaście lat po śmierci Bohatera. Dziwnym trafem nie dostrzega własnej kompromitacji wciskając, niczym władza stalinowska, widoczne absurdy w świadomość czytelników.
4 czerwca 1948 roku Myra Śliwińska, Angielka, żona przyjaciela Władysława, która słabo znała język polski, poprosiła Skalskiego by pomógł szukać męża nieobecnego od poprzedniego dnia. Po południu, gdy wraz z narzeczoną, Skalski trafił do mieszkania (nie willi) Śliwińskich trafił na ubecki kocioł. Został, wraz ze wszystkimi będącymi tam osobami, aresztowany i przewieziony do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, gdzie od drugiej w nocy do ósmej rano był przesłuchiwany przez pułkownika Różańskiego, wielokrotnie musiał podawać swój życiorys. Na razie zastosowano areszt tymczasowy, przedłużany co trzy miesiące, do października 1949 roku. Nieznany jest też powód aresztowania. Przebywał w tym czasie w więzieniu na Mokotowie przy Rakowieckiej gdzie doprowadzono go nie 7, a 9 lipca 1948 roku. Przerzucany z celi do celi na pierwsze przesłuchanie wezwany 11 października nie był wówczas ani torturowany, ani bity. Przez rok siedział w więzieniu i nie był przesłuchiwany na okoliczności związane z aresztowaniem. A akt oskarżenia, sporządzony 23 października, zatwierdził dopiero 21 listopada 1949 roku (a nie w chwili aresztowania) wicedyrektor Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, podpułkownik Humer. Oskarżonemu Stanisławowi Skalskiemu odpis aktu oskarżenia przedstawiono dopiero 1 lutego 1950 roku.
Skąd zostały wzięte kretynizmy w postaci, że mógł znosić ciosy bo był niewysoki, że bicie prowokował swoim zachowaniem i „przez podróż do kraju”, próżno wysilać rozum. Kolejny brak elementarnej nawet wiedzy historycznej, teraz na temat terroru stalinowskiego w Polsce i „oczyszczania z wrogich nowemu ustrojowi elementów”. Do takich właśnie „wrogich elementów” zaliczani byli także polscy lotnicy walczący na Zachodzie. Skalski, wbrew temu co wymyśla piszący wstęp, nie załamał się ani częściowo, ani w ogóle. Przyznawać nie musiał się do niczego, przesłuchujący śledczy sam preparował zeznania, które Skalski musiał podpisać. Wyrok w sprawie Skalskiego zapadł 7 kwietnia 1950 roku jednocześnie utrzymując w mocy środek zapobiegawczy w postaci aresztu tymczasowego. Na ostatniej rozprawie sądowej odczytano wyrok, który Skalski skomentował: „Wysoki sądzie, proszę otworzyć okno żeby trochę sprawiedliwości weszło! Przecież to jest oszustwo!”. I kolejna idiotyczna opinia, że w tej sytuacji nie miał żadnych szans. O jakich szansach mowa? „Obcym wmawiano winy, które eksponowały wrogość Zachodu”. Kto to rozumie? To „taka gra i kara”. Po takim stwierdzeniu trudno oprzeć się chęci popukania w czoło.
Katowanie, skazywanie niewinnych ludzi na śmierć to „taka gra”? Wykonane kary śmierci to też „taka gra”? Dla matek, ojców, małżonków, dzieci i bliskich ofiar te tragiczne przeżycia, które odcisnęły niezatarte piętno na cały życiu, to przecież tylko „taka gra”. Niemożność oddania czci zamordowanym, bo nieznane jest miejsce pochówku ofiar to kolejna część „takiej gry”.
Dalej nie jest lepiej. Skalski prawie rok siedział w więzieniu mając karę śmierci. Nie siedział w żadnej specjalnej celi, tylko razem z innymi więźniami. Bierut, jako prezydent, prawem łaski zamienił karę śmierci na karę więzienia dożywotniego, utrzymując utratę praw na zawsze i przepadek mienia decyzją z dnia 29 stycznia 1951 roku. Nie spieszono się z przekazaniem tego zainteresowanemu. Powiadomienie do naczelnika więzienia wysłano dopiero 22 lutego. Piszącym wstęp kieruje dziwna mania, że nie znając człowieka „doskonale wie” co Skalski myślał, co czuł, jakie pobudki nim kierowały. Zadziwiająca przypadłość. Podobnie w stosunku do Bieruta. Niby, do czego miał mu się przydać żywy Skalski? I jakieś fantasmagorie o groźnym męczenniku. Gdy sprawa uwięzienia i skazania Skalskiego dotarła na Zachód interwencje nie mogły pozostać bez echa, dlatego Bierut pozostawił Skalskiego przy życiu, ale skazał na dożywotnie uwięzienie.
I jak beztrosko brzmi „przewieziony do więzienia w Rawiczu, Wronkach”, a jak całkiem głupio brzmi, że przebywał w więzieniu w „nietuzinkowym towarzystwie, z najlepszymi z żywych”. Trudno przebywać z martwymi. I kim byli ci „najlepsi z żywych”? W ogóle te więzienia to jakieś fantastyczne wczasy – w ogólnej celi na trzydzieści osiem osób siedziało dwieście. Ale to tylko „taka gra”. W Rawiczu siedział w podziemiach, był w celi z niemieckim nazistą, którego lepiej traktowano niż jego, trafiał do karceru, dostawał w kość od służby więziennej, był w więziennym szpitalu. W 1953 roku dorosły mężczyzna ważył czterdzieści osiem kilogramów, mdlał z głodu. Wspaniała matka, Józefa Skalska, walczyła o swego syna, o jego ułaskawienie i dobre imię, kołatała do wszelkich możliwych drzwi i pisała pisma, także do Bieruta, które pozostawały bez odpowiedzi.
O co chodzi w zdaniach, że w początkach 1956 roku „zarysowały się prawdziwe zmiany” i „rozpoczęto rewizję wyroku”. Co się zarysowało i raptem rozpoczęła się rewizja? Zmiany zaczęły się po śmierci Stalina, życie w więzieniach zaczęło się powoli poprawiać. Do Rawicza przyjechali prokuratorzy by zbadać postępowania podczas prowadzonych przesłuchań więźniów. Skalski skierował do prokuratora generalnego PRL prośbę dotyczącą rewizji jego procesu. Zaczęły się pierwsze zwolnienia z więzień, ale Skalskiego przeniesiono 4 grudnia 1953 roku do więzienia we Wronkach, dokąd przewieziono więźniów politycznych.
Prawie trzy lata siedział w więzieniu w „pojedynkach”. Rzeczywistość więzienna nie okaleczyła go jak podają nieprzychylni mu podli ludzie. Wręcz przeciwnie wzmocniło i uodporniło, szczególnie na ludzkie łotrostwo. Współwięźniowie zapamiętali „charakternego lotnika”, który niejednokrotnie odważnie interweniował przeciwko stosowanym wobec nich szykanom. Skalski pisał zażalenia na władze więzienne, przesłuchujących go śledczych, wnosił o nadzwyczajną rewizję procesu. Na wolność wyszedł nie „po myciu i strzyżeniu”, ale po umorzeniu postępowania karno-sądowego w jego sprawie. Dowiedział się o tym 20 kwietnia 1956 roku.
Po wyjściu nie „mógł liczyć na społeczne wsparcie” i „powtórny nimb bohatera” (?) z tej prostej przyczyny, że po pierwsze Skalski nie krzyczał o tym na ulicy, a po wtóre „w istniejącym wymiarze”, nie istniały mass media znane piszącemu obecnie, które mogłyby to obwieścić całemu światu. I stały brak spójności – osamotniony, a jednocześnie mógł liczyć na społeczne wsparcie. Nieprawdziwe stwierdzenia, iż osamotniony i z poczuciem krzywdy potrzebne były, by znieważyć Skalskiego, dodając, iż więzienie oraz nie osądzenie oprawców „ostro go podłamało” i „pozostawiło trwały ślad w jego psychice”. Tak na marginesie, Skalski nigdy nie był mściwy. W sprawie oprawców zeznawał także w sądach, i zostali osądzeni.
Takie farmazony podają tylko tacy, którzy swoją „wiedzę” czerpią z wymysłów zawartych we wcześniej edytowanych tekstach silących się nie tylko na autorytety historyczne, ale i podszywających się pod znajomków Bohatera. Psychologii znane są zaburzenia poznawcze, gdy przyjmowane są za własne poglądy innych ludzi. Przemożna chęć stworzenia przekłamanego wizerunku Skalskiego, którym nie w smak jego sukcesy, wyprodukowała negatywne stereotypy, pełne fałszu i manipulacji, ignorujące jego pozytywne cechy.
Nie po raz pierwszy piszący wstęp bawi się w medyka, wydaje opinie mające wyglądać na lekarskie, nie wiadomo, na jakiej podstawie stawia diagnozy. Oszukiwanie czytelników, wykorzystując ich łatwowierność, podawanie kłamstw o zdrowiu, czym świadomie szkaluje Bohatera, pachnie szarlatanerią i kłopotami z własną psychiką. Nie czujący własnej śmieszności brnie dalej, wymyśla jakieś rozczarowanie, rzekomą próbę wyjazdu za granicę i kompromitację w oczach kolegów. Sam nie ma poczucia blamażu, bo uważając się za jedynego „mędrca”, czytelników traktuje jak ciemną masę, która łyknie wszystko. Szkoda, że sam nie ma kolegów, którzy uświadomiliby, że „popisywanie się rzekomą wiedzą”, wciskanie niedorzeczności sprawia wrażenie rozejścia się z rozumem, na zawsze.
Skalski nigdy nie był rozczarowany Polską, mogli go zawieść tylko ludzie, co dobitnie widać w opisywanym przypadku. Piszący wstęp nie musiał zniżyć się do tak podłej roboty, by lansować siebie kosztem podawania nieprawdy o Bohaterze. Nie wiadomo, co dla piszącego wstęp jest sporą sumą pieniędzy i to za osiem lat bezprawnego przebywania w więzieniu. Lewitujący poza rzeczywistością kolejną wiedzę, teraz o sądownictwie w PRL-u wyniósł z głowy, czyli z niczego. Nikt nie kwapił się o przywrócenie dobrego imienia, a co dopiero mówić o przyznawaniu pieniędzy. Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego w 1958 roku zasądził tytułem zwrotu utraconych poborów, zwrotu kosztów przejazdu rodziny do więzienia i nawiązki za krzywdę moralną łączną kwotę siedemdziesięciu dziewięciu tysięcy złotych. Za niesłuszne skazanie na karę śmierci, 95 miesięcy pozbawienia wolności, udręczenie fizyczne i moralne otrzymał równowartość prawie pięcioletnich poborów. To rzeczywiście kwota imponująca!
Dalej kolejne bzdury: „We wrześniu 1956 r. w ramach rekompensaty za utracony w Dubnie dom rodzinny, dostał mieszkanie w centrum Warszawy (przy alei Niepodległości 10), które stało się jego przystanią na prawie pół wieku”. Dom w Dubnie nie był własnością Stanisława Skalskiego, więc nie mógł otrzymać żadnej rekompensaty, ani „dostać” mieszkania, do tego w cztery miesiące po wyjściu z więzienia (taki ekspres nie istnieje nawet w „dzisiejszym wymiarze”!). Objawiony, pseudoznawca życia Skalskiego kompromituje się dalej. Skąd wziął informację o mieszkaniu przez pół wieku „przy alei Niepodległości 10” (może z jakiejś „Kanady”?), bo nigdy nie mieszkał pod tym adresem. O mieszkanie w Warszawie postarał się sam, a adres to – Aleja Wyzwolenia!!
c.d.n